Ludzie najczęściej uważają, że inni mają łatwiej, lepiej, że urodzili się w lepszym miejscu, że są zdolniejsi, mądrzejsi, albo po prostu mieli w życiu więcej szczęścia. To jednak rzadko tak działa, chociaż prawdą jest oczywiście, że start i wejście w dorosłość możemy mieć różne. Na świecie nie ma sprawiedliwości i prawdopodobnie nigdy nie będzie, ale jest jedna rzecz, która prawie zawsze wpisuje się w historię ludzką: wszyscy się boimy, wszystkim nam na jakimś etapie życia brakuje odwagi, oraz wszyscy wiele razy, w różnym miejscach i okolicznościach ponosimy porażki.
Historie o lęku przypominają mi się i przychodzą do mnie przy każdym nowym projekcie i tak jest i tym razem. Ponieważ ja i moje uczucia jesteśmy dość dobrze ze sobą zaznajomieni, obserwuję siebie, widzę i czuję, kiedy życie zaczyna wybijać mnie z równowagi. Po latach umiem też – lepiej lub gorzej – to zawsze zależy – te stany po pierwsze rozpoznawać, a po drugie radzić sobie z nimi w sposób, który pozwala mi do równowagi wrócić. Wiem jednak, że wszystko co nowe, nawet jeśli powtarzane w innej wersji po raz któryś, kosztuje stres, rodzi obawy, a także uruchamia spiralę lęku, który jest z jednej strony jakoś tam naturalny, ale z drugiej szkodliwy i toksyczny – i z pewnością w niczym nie pomaga.
Jak odróżnić strach od lęku ?
Pisałam o tym kiedyś i Ci z Was, którzy mnie dłużej czytają pewnie znają tę moją definicję. Strach jest naturalnym mechanizmem, został nam wbudowany przez matkę naturę zwyczajnie po to, żebyśmy przetrwali. Gdybyśmy się nie bali, pewnie byśmy jako gatunek wyginęli. Rozsądnym jest bać się dzikiego zwierzęcia, nie zapuszczać samemu w miejsca, gdzie możemy nie móc się obronić czy unikać potyczek z kimś lub czymś silniejszym od nas.
Lęk jednak, w przeciwieństwie do strachu jest zwykle konstrukcją irracjonalną, wyprodukowaną przez nasz umysł. Składa się z tysiąca małych strachów, tysiąca obaw, pytań w rodzaju „a co jak, a co gdyby, a jeśli…” .
Lęk ma tendencję do wyolbrzymiania problemów, do ich wymyślania, do dzielenia włosa na czworo. Z lękiem jest jak z dmuchanym smokiem: im bardziej dajemy mu uwagę tym bardziej „pompujemy” ten balon i tym bardziej nasz lęk narasta. W pewnym momencie przestajemy pamiętać, że to tylko dmuchana zabawka, którą da się przepić szpilką, widzimy tylko kły, ogromny ogon i postać z bajki, która patrzy na nas, jakby chciała nas zabić.
W takiej sytuacji warto sobie przypomnieć, że TO NAPRAWDĘ NIE ISTNIEJE. To jest tylko wytwór naszego umysłu, który wciągnął się w spiralę lęku.
Tak, też się boję
Jestem teraz w końcówce procesu wydawania drugiej części mojej powieści. Książka trafi do przedsprzedaży już 27 maja, a w wasze ręce przed wakacjami. I chociaż to moja bodaj 15 książka ( licząc e-booki) , to za każdym razem w końcówce procesu łapię się na tym samym: wszystko zaczyna mnie denerwować, poziom mojego uogólnionego lęku rośnie, szukam sobie zajęcia na siłę, nie mogę usiedzieć w miejscu, małe problemy dnia codziennego doprowadzają mnie do dużej złości, nie mam cierpliwości itp.
Dziś już wiem, że to nie jest kompletnie o tym procesie, ale o tym, że muszę się w tej sytuacji sobą zaopiekować bardziej, odpuścić sobie presję i kontrolować „pompowanie” smoka – bo jeśli by go tak naprawdę puścić, to mógłby urosnąć do monstrualnych rozmiarów, a to nie jest nikomu potrzebne.
Kiedy wydawałam pierwszą książkę, w 2013 roku, bałam się, ale postanowiłam działać. Czy moje obawy się potwierdziły? W części na pewno. Sprzedawałam nakład pierwszej książki bardzo długo, ale jednak finalnie, wszystko skończyło się dobrze. Gdybym czekała z procesem wydania jej dłużej, nie bałabym się mniej. Nigdy nie byłoby pewnie lepszego momentu. Nigdy pewnie nie zdarzyłby się cud, którego wszyscy gdzieś tak w środku pragniemy i pozostałoby tylko swojskie „bój się i działaj”.
W przypadku „Golden Deal” miałam dokładnie tak samo. Wiedziałam, że napisałam dobrą książkę. Że historia, którą opowiadam jest fajna, wciągająca i poruszy to co powinna poruszyć, a może nawet pomoże uwierzyć w to, że w życiu bywa różnie i miłość, spełnienie, może nas znaleźć nawet wtedy, kiedy mamy za sobą bagaż przeszłości, rozwód, rozstania, dzieci i serce, które już nie raz ktoś złamał. A jednak się bałam. Teraz też się boję.
Czy moje obawy były słuszne? Golden Deal poza jedną średnią opinią ( takie 5 na 10 ) zebrał setki pochlebnych, a 90 % osób, które książką przeczytały pytała mnie o ciąg dalszy. Wiedziałam jednak, że może być trudno Was namówić na coś innego niż proponowałam Wam do tej pory i te obawy się trochę ziściły – mam nadzieję, że dacie Goldowi szansę, zwłaszcza, że tak pierwsza jak i druga część, będą idealne na wakacje.
Zwycięscy to trochę kaskaderzy
Po co o tym wszystkim piszę? Bo wiem doskonale, że przyciąga Was tutaj także moja prawda i autentyczność i że macie marzenia, plany, zmagacie się w różnym momencie życia z różnymi sytuacjami. I wiem, że przeczytanie takiego artykułu jak ten, może być kropką nad „i” w procesie, przez który przechodzicie.
Wczoraj trafiłam na insta na bardzo fajny filmik Prima Materia – o sukcesie właśnie. Totalnie wpisuje się on w to, co ja po latach pracy i oglądania świata z różnych perspektyw, mogę na ten temat powiedzieć.
Każda, naprawdę każda osoba, którą jakoś tam podziwiacie, która osiągnęła coś wartościowego, doszła do jakiegoś sukcesu, to jest trochę KASKADER. Wcale nie ktoś kto nie upada – ale ktoś, kto wie, że porażki, strach, są wpisane w naszą drogę.
Sukces, czy tego chcemy czy nie, jest sumą upadków, małych zwycięstw, wstawania, otrzepywania się i próbowania, konsekwentnie, od nowa. Asekuracja, czy może raczej asekuranctwo, bo ja nikogo nie namawiam do skakania na główkę, nie ma sensu. Daje, jak mówili kiedyś artyści cyrkowi – złudne poczucie bezpieczeństwa. Jeśli boisz się w kółko, że spadniesz, to jak masz nie spaść?! Jeśli idziesz ulicą i myślisz w kółko, tylko nie wdepnąć w gówno, tylko nie wdepnąć w gówno, to zgadnij co się stanie…
UWAGA! Nie ma ni pół rzeczy w życiu, która nie niosłaby za sobą ryzyka – nikt na nic, nigdy nie da nam gwarancji, serio. To jest prawda, którą w życiu musimy zaakceptować, żeby naprawdę zacząć żyć. Trzeba próbować. Pytać. Ponosić te cholerne porażki jeśli są one na drodze do sukcesu, poddawać się, żeby potem mówić: a jednak spróbuję jeszcze raz i jeśli o czymś się marzy, po prostu iść w tę stronę – nawet jeśli idzie się tam wolno i nie zawsze taką drogą, jaką by się najbardziej chciało.
Dlatego jeśli czekasz na znak, oto on: bój się i rób.
Ja tak robię i mam nadzieję, że tym razem również Ciebie przekonam po pierwsze do swoich projektów, a po drugie do tego, żebyś też, mimo strachu, obaw, szła po swoje marzenia!
Dziękuję za zaufanie!
Małgosia