W
ostatni weekend, z racji podwójnej niedyspozycji: mojej i rudowłosego
urwisa, czas spędzaliśmy głównie w przestrzeni domowej. Czytałam
magazyny, kartkowałam książki, opowiadałam dwudziesty raz o tym, że kot
ma ogon, a krowa dzwoneczek na szyi. Było fajnie, mimo że nuda wisiała w
powietrzu i unosiła się pomiędzy drobinkami kurzu, które wirowały w
okolicach okna, kiedy wyszło słońce.
Czytałam
głównie o podróżach; tych bliskich i tych bardzo dalekich; oglądałam
zdjęcia, jeździłam palcem po mapie i myślałam sobie gdzie pojechałabym
najpierw, gdyby jedynym kryterium wyboru była moja chęć – a za nią
stałyby nieograniczone niczym możliwości.
głównie o podróżach; tych bliskich i tych bardzo dalekich; oglądałam
zdjęcia, jeździłam palcem po mapie i myślałam sobie gdzie pojechałabym
najpierw, gdyby jedynym kryterium wyboru była moja chęć – a za nią
stałyby nieograniczone niczym możliwości.
W
tym globtroterskim śnie zauważyłam pewien nowy podróżniczy trend. Coraz
mniej mówi się i pisze o tym co stanowiło do niedawna kwintesencję
turystyki: mianowicie o zabytkach, punktach do absolutnego,
obowiązkowego odwiedzenia, a coraz więcej skupia na tym, aby z
podróżowania czerpać zmysłową, radosną przyjemność. Służy temu czas,
brak pośpiechu, unikanie miejsc stricte komercyjnych, poszukiwania
autentyczności w ludziach i miejscach, które się odwiedza. Bardzo ważne,
dla wielu osób wręcz kluczowe staje się również doświadczanie nowości
kulinarnych i swoista turystyka gastronomiczna. Slow life – czyli życie
bez pośpiechu, bez napięcia i nerwówki, zawitało i tutaj i jak chyba
nigdy wcześniej zaprasza nas do tego, aby zwolnić, zatrzymać się i
zamiast zaliczać kolejne atrakcje, po prostu doświadczać będąc w pełni
tam gdzie się jest.
tym globtroterskim śnie zauważyłam pewien nowy podróżniczy trend. Coraz
mniej mówi się i pisze o tym co stanowiło do niedawna kwintesencję
turystyki: mianowicie o zabytkach, punktach do absolutnego,
obowiązkowego odwiedzenia, a coraz więcej skupia na tym, aby z
podróżowania czerpać zmysłową, radosną przyjemność. Służy temu czas,
brak pośpiechu, unikanie miejsc stricte komercyjnych, poszukiwania
autentyczności w ludziach i miejscach, które się odwiedza. Bardzo ważne,
dla wielu osób wręcz kluczowe staje się również doświadczanie nowości
kulinarnych i swoista turystyka gastronomiczna. Slow life – czyli życie
bez pośpiechu, bez napięcia i nerwówki, zawitało i tutaj i jak chyba
nigdy wcześniej zaprasza nas do tego, aby zwolnić, zatrzymać się i
zamiast zaliczać kolejne atrakcje, po prostu doświadczać będąc w pełni
tam gdzie się jest.
Poprawcie
mnie jeśli się mylę, ale jeszcze niedawno jedzenie; np. w hotelach,
pensjonatach było wyłącznie średniej klasy dodatkiem do pokoju, a
powracający z voyagy turyści opowiadali głównie o piramidach, zdobytych
szczytach, czy nurkowych osiągnięciach. Dziś zaczyna być zupełnie
inaczej. I z jednej strony jest to trend lekko niepokojący, a z drugiej,
dla mnie osobiście, bardzo ciekawy. Bo czy zwykła sałatka z kozim serem
może dać większe doznania niż gotycka katedra? Czy słodkie, dojrzałe
mango można pamiętać bardziej niż stylowe uliczki miasta? Kiedy się nad
tym głębiej zastanowić to wydaje się, że jednak tak. I nie ma w tym nic
zdrożnego.
mnie jeśli się mylę, ale jeszcze niedawno jedzenie; np. w hotelach,
pensjonatach było wyłącznie średniej klasy dodatkiem do pokoju, a
powracający z voyagy turyści opowiadali głównie o piramidach, zdobytych
szczytach, czy nurkowych osiągnięciach. Dziś zaczyna być zupełnie
inaczej. I z jednej strony jest to trend lekko niepokojący, a z drugiej,
dla mnie osobiście, bardzo ciekawy. Bo czy zwykła sałatka z kozim serem
może dać większe doznania niż gotycka katedra? Czy słodkie, dojrzałe
mango można pamiętać bardziej niż stylowe uliczki miasta? Kiedy się nad
tym głębiej zastanowić to wydaje się, że jednak tak. I nie ma w tym nic
zdrożnego.
To
co widzimy wpływa na nas połowicznie, w dużej masie rozpływa się i
traci wyrazistość – zwłaszcza w dzisiejsze kulturze nadmiaru i
hiperstymulacji wzrokowo – słuchowej; to co czujemy, czego doświadczamy
za pomocą zmysłów – idzie potem z nami w dalsze życie i wraca często: w
marzeniach, wspomnieniach, snach.
co widzimy wpływa na nas połowicznie, w dużej masie rozpływa się i
traci wyrazistość – zwłaszcza w dzisiejsze kulturze nadmiaru i
hiperstymulacji wzrokowo – słuchowej; to co czujemy, czego doświadczamy
za pomocą zmysłów – idzie potem z nami w dalsze życie i wraca często: w
marzeniach, wspomnieniach, snach.
Moje
wrażenia z Korfu, które odwiedziliśmy kilka lat temu dotyczą przyrody i
jedzenia. Zabytków nie pamiętam. Było stare miasto, były jakieś arkady,
pod którymi piliśmy kawę, reszta rozmywa się w ogólne pozytywne
wrażenie. Pamiętam za to świetnie fetę i pieczone bakłażany, które
pochłanialiśmy kilogramami. Feta pachniała orzechowo, była lekko słona,
zwarta, nie rozpadała się jak jej polska podrobiona siostra; smakowała
tak, że sama oliwa i trochę pokrojonych niedbale warzyw wystarczało na
królewski posiłek. Zjedliśmy jej wtedy przez tydzień tyle, ile w Polsce
pewnie przez trzy lata. Z Paryża, który oczywiście jest urzekający,
obłędny, i nastrojowy, świetnie pamiętam małe bistro, w którym
właściciel podnosił do góry stolik, żebyśmy mogli usiąść. Ich „menu
dnia” składało się z sałaty, kawałków świeżej bułki, cebulowej zupy i
makaronu carbonara, który chociaż mało francuski smakował tak, że do
dziś dostaję śliniotoku na jego wspomnienie. Z Madery świetnie pamiętam
wino: lekko słodkie, ciężkie, o pięknym lekko brązowym odcieniu i targ
warzywno – owocowy, którego bogactwo i feeria barw oszałamiała jak mało
co, na tej skądinąd nadzwyczaj pięknej wyspie.
wrażenia z Korfu, które odwiedziliśmy kilka lat temu dotyczą przyrody i
jedzenia. Zabytków nie pamiętam. Było stare miasto, były jakieś arkady,
pod którymi piliśmy kawę, reszta rozmywa się w ogólne pozytywne
wrażenie. Pamiętam za to świetnie fetę i pieczone bakłażany, które
pochłanialiśmy kilogramami. Feta pachniała orzechowo, była lekko słona,
zwarta, nie rozpadała się jak jej polska podrobiona siostra; smakowała
tak, że sama oliwa i trochę pokrojonych niedbale warzyw wystarczało na
królewski posiłek. Zjedliśmy jej wtedy przez tydzień tyle, ile w Polsce
pewnie przez trzy lata. Z Paryża, który oczywiście jest urzekający,
obłędny, i nastrojowy, świetnie pamiętam małe bistro, w którym
właściciel podnosił do góry stolik, żebyśmy mogli usiąść. Ich „menu
dnia” składało się z sałaty, kawałków świeżej bułki, cebulowej zupy i
makaronu carbonara, który chociaż mało francuski smakował tak, że do
dziś dostaję śliniotoku na jego wspomnienie. Z Madery świetnie pamiętam
wino: lekko słodkie, ciężkie, o pięknym lekko brązowym odcieniu i targ
warzywno – owocowy, którego bogactwo i feeria barw oszałamiała jak mało
co, na tej skądinąd nadzwyczaj pięknej wyspie.
Można
by tak wymieniać, wyliczać, ale chyba tak po prostu jest: że
najbardziej z podróży pamiętamy to co, nas bezpośrednio dotyka i
porusza; a zmysł smaku to wyjątkowo wrażliwy instrument. Cudownie jest
odkrywać gdzie nas poprowadzi; szukać autentyczności, prostoty, dawać
się prowadzić za nos cudownym aromatom, wchodzić tam, gdzie stołują się
tubylcy; wracać do domu z naręczem ziół i pomysłów.
by tak wymieniać, wyliczać, ale chyba tak po prostu jest: że
najbardziej z podróży pamiętamy to co, nas bezpośrednio dotyka i
porusza; a zmysł smaku to wyjątkowo wrażliwy instrument. Cudownie jest
odkrywać gdzie nas poprowadzi; szukać autentyczności, prostoty, dawać
się prowadzić za nos cudownym aromatom, wchodzić tam, gdzie stołują się
tubylcy; wracać do domu z naręczem ziół i pomysłów.
Tego Wam na ten kolejny, długi wakacyjny weekend życzę! Korzystajcie i dbajcie o siebie! Pogody i apetytu!
4 komentarze
Trafne spostrzeżenia. W sumie o katedrach można poczytać i pooglądać albumy, natomiast atmosfery czy smaku nie da się doświadczyć inaczej niż osobiście. Zależy oczywiście co komu pasuje. Mi np. mało zostaje w pamięci z wizyt w muzeach, podczas gdy klimaty czy budowle bardziej mi zapadają w pamięć.
napisał: anetacuse 2012/08/14 22:24:36
a mi jeszcze zapachy i muzyka zapada w podróży głęboko w pamięć zmysłów… Pamiętam taki hotel w Czechach na trasie powrotnej z Italii. Wraz z moją grupą siedziałam w jadalni, gdy z głośników popłynął mój ulubiony wówczas utwór z filmu "Once"… Oniemiałam i jedzenie stanęło mi w przełyku. Z różnych (niekulinarnych) powodów 🙂
Photoshop 教學導覽
有關Ulthera、極線音波、極線音波拉提、中下臉拉提等一些相關議題、似是而非或有爭議的事項的披露與討論。