O co się kłóci statystyczny Polak? O co ma pretensje do męża, żony? Kiedy z nas, drogie Panie, wychodzi jędza? Sekutnica, która o wszystko ma pretensje, a docenia mało co? Hm? Tak szczerze?
W bardzo wielu sytuacjach. Ludzi jednoczą różne rzeczy, czasem jednoczy także konflikt. Jest to jednak związek o marnych podstawach i fundament do budowania dalszych kłopotów i trudności.
Konflikt, stan wojny, to w wielu domach stan powszedni. Właściwie nie zna się innego. Trwa wiele lat, wszyscy obsadzili się na własnych stanowiskach, stoją w okopach, patrzą co kombinuje wróg. Czasem się pogodzą, siądą w święta przy wspólnym stole, ale wystarczy jedno słowo, czasem gest, czasem coś czego nie było, a być powinno i wracają w try miga do okopów. On ma nadciśnienie, a ona choruje na wrzody. Od lat.
Krew się leje, kule świszczą nad głową, sen z oczu spędza złość i brak widoków na to, że kiedyś w ogóle będzie lepiej.
I nie będzie, samo nie będzie. Samo się raczej nie zrobi.
Syndrom zawsze / nigdy
“On zawsze, ona nigdy” – tak zaczyna się większość litanii o wzajemnej nie-miłości. Pretensje zakrywają cały świat, trudno się przez nie przedrzeć, trudno złapać właściwą perspektywę. Często, bardzo często, oprócz prawdziwych dramatów, w domach toczą się wojny o przysłowiową pietruszkę.
O brudny talerz, wodę w mydelniczce, czy tubkę pasty do zębów, którą ona zaczyna nie od końca, ale od środka. Jakby nie można było kupić dwóch tubek. Znaleźć prostego wyjścia. Po prostu.
Dlaczego nie możemy się dogadać?
Dlaczego nie możemy się dogadać?
Złość zamyka na rozwiązania, nad polem bitwy wznosi się kurz, nic tam nie widać.
Odpuścić, odetchnąć, to wielka rzecz. Sztuka, która manifestuje się w tym, że nie dajemy się wyprowadzić z równowagi rzeczom, które w istocie, są bez znaczenia. Dobrze o tym wiemy. Rozmawiamy, wyjaśniamy, ale nie pozwalamy, aby oczy zachodziły nam bielmem, a wszystko to co dobre spiętrzyło się pod brudną skarpetą, której on ciągle nie sprząta. Nie przeszkadza mu, niech leży. Kiedy zabraknie czystych może pozbiera. Może się sam nauczy.
Konsekwencja głupia, głupi!
Kobietom, bardzo brakuje w związkach zdrowej, oczywistej konsekwencji. Wyręczają swoich mężczyzn latami i latami mają pretensje o to, że muszą wyręczać. Foch goni foch, czasami naprawdę trudno się domyślić o co chodzi.
Trudno też zobaczyć, że to “muszę wyręczać, muszę działać, muszę brać całą odpowiedzialność” mieszka w środku i bierze się nie od niego – ale ode mnie. To ja biorę, to ja pokazuję, że wszystkiemu podołam, to ja mówię “tak”, tysiącu spraw, które można podzielić na dwa.
Oczywiście, faceci nie są tu bez winy. Grzeszą zaniedbaniami. Głównie tym, że im się nie chce: bo jest jak jest, bo ona się czepia, a ja nic nie mogę. Oddają odpowiedzialność, umywają ręce, chowają się za tabletem i gazetą. Kiedy jest naprawdę słabo, często szukają gdzie indziej. I tak w kółko. Bo nierozwiązany problem idzie dalej, za nimi.
Odpowiedzialność po obu stronach
Obie strony zapominają, że odpowiedzialność w związku, zawsze, naprawdę zawsze leży po obu stronach. Biała flaga na tym froncie nie zawiśnie bez rozmowy, bez mediacji, bez dobrej woli, która wszystko zmienia.
Milton Erickson, fantastyczny amerykański terapeuta, wspomina pacjentów, małżeństwo, które przyszło do niego, ponieważ kłóciło się nieprzerwanie od 30 lat. Nie było dnia, bez konfliktów. Stan wojny stał się ich stanem codziennym. Erickson zapytał ich: “Czy nie macie dość kłótni? “. Mieli, a jakże. Kto by nie miał. “Czy nie lepiej byłoby cieszyć się życiem?” Pewnie. Lepiej, zdrowiej i z pewności przyjemniej. Przestali się kłócić. Po prostu. Tak jak przestaje się kopać kamień, kiedy boli noga. Zwyczajnie.
Większość ograniczeń narzucamy sobie sami. Większość konfliktów, zaczyna i kończy się w naszych głowach.
Czy nie lepiej zwyczajnie się dogadać?
Cz nie lepiej, porzucić te pierdoły, niedokręcone butelki, niezamknięte słoiczki, niewstawione pranie i cieszyć się życiem? Mimo wszystko?
Mamy siebie. Czy to mało?
11 komentarzy
No oczywiście, że dużo łatwiej jest w życiu, gdy umiemy te małe 'zadry i niedociągnięcia' zostawić za sobą i po prostu cieszyć się sobą. Czasem się o tym zapomina i popdamy w taki łańcuch: ty mi tak, to ja tobie tak, itd.
Kiedyś wspominałam na moim blogu o pomysłach mojej szefowej na takie 'partnerskie' rozwiązywanie konfliktów: http://cantgobacknow.wordpress.com/2014/03/10/o-pozytywnym-zarzadzaniu-konfliktami/ 🙂 pozdrowienia, Michasia
Pod tymi 'pierdołami' kryją się często całe góry uraz, zranień, strachu, niepewności i bólu. Wtedy nie wystarczy plaster pozornej zgody, trzeba wyleczyć rany.
Ale nie załatwią tego bitwy o pietruszkę.
Pewnie że nie. Ani ciche dni.
I dlatego nie należy zamiatać pod dywan (coś czego musiałam M nauczyć), tylko wyjaśnić, choćby długo trwało. Warto jednak odpuszczać, kiedy w grę idą kłótnie o głupoty (tego uczy mnie ciagle M), dać za wygraną i faktycznie zejść z tego padołka "mam zawsze rację". Nawet jeśli to co… Ważniejsze są relacje od racji. To sobie codziennie powtarzam.
A jak te rany wyleczyć? Na siłę się nic nie da, nie można zmienić kogoś na swoą modłę, tylko swoje reakcje.
Nikt nikogo jeszcze na siłę nie zmienił. Można jednak zastosować taką metodę, że naszym postępowaniem sprowokować tą drugą osobę do prawidłowego postępowania. Musimy postępować w taki sposób, aby ta druga osoba sama zrozumiałą, że jej postępowanie jest wręcz naganne. Wtedy jeśli sama zechce to będzie przynajmniej próbowała dokonać zmian w swoim zachowaniu. http://radosnastrona.pl
Rozmowa – lekarstwo na całe zło!
Pozdrawiam 😉
My mamy z Panem Taksówkarzem podobnie – tzn. foch goni foch. Kłótnia kłótnię. Ale na szczęście mamy też poczucie humoru i jakoś udaje nam się z tego wychodzić. Też codziennie 🙂
Aby było tak zdrowo, jak pisze Autorka, przede wszystkim trzeba mieć wgląd w siebie i w sytuację i trzeba mieć priorytety w podobny sposób cenne dla obu stron.
W innej sytuacji nie ma szans.
wszystko prawda, super, tak piszesz,że akurat te same rzeczy i mi się nasuwają a tutaj opisane, dosłownie…