Wskaźnik dzietności w przeliczeniu na kobietę w wieku rozrodczym w Polsce to trochę ponad 1 dziecko na głowę. We Francji ponad 2. Wśród Polek, które mieszkają w Wielkiej Brytanii, współczynnik ten wynosi tyle ile we Francji. Czemu więc kobiety w naszym kraju nie rodzą więcej dzieci?
Populistyczne hasła są często bardzo krzywdzące dla nas, potencjalnych matek. To nieprawda, że dziś stałyśmy się wygodne i wyemancypowane tak bardzo, że nie chcemy dzieci. Kobiety nie rodzą, bo nie czują się bezpiecznie. Ten brak towarzyszy nam od początku ciąży i wcale nie kończy się w momencie porodu. Właściwie wtedy dopiero się zaczyna.
Polityka pro rodzinna – czy na pewno?
Państwu, przynajmniej w teorii, bo o praktyce chwilę później, zależy na tym żeby obywateli rodziło się więcej niż umiera. Nasze społeczeństwo starzeje się, żyjemy i pobieramy emeryturę coraz dłużej, ktoś na to musi w przyszłości pracować. Trąbimy o klęsce demograficznej i kryzysie w ZUS -ie.
W ostatni piątek wzięłam udział w Naradzie Rodzinnej, zorganizowanej w Kancelarii Premiera, właśnie w tym temacie.
Zmiany są – choć trudno mi obiektywnie wyrazić entuzjazm dla ich tempa i jakości.
Czego tak naprawdę potrzeba kobietom, matkom?
Kiedy sama planowałam ciążę wiedziałam, że jestem na uprzywilejowanej pozycji. Miałam dostęp do prywatnej służby zdrowia, nie stałam w kolejkach, urodziłam Amelkę w prywatnym szpitalu.
Z oferty finansowanej przez NFZ nie skorzystałam ani razu. Pracowałam do 8 miesiąca ciąży, nie miałam na to czasu, możliwości, ani ochoty. Kiedy z wynikiem badania potwierdzającego ciążę w dłoni zgłosiłam się do publicznej przychodni przy znanym warszawskim szpitalu, usłyszałam, że mogę się zapisać na za 2 miesiące, albo przyjść w poniedziałek o 7 rano i próbować szczęścia. Pani uprzedziła tylko, że kolejka ustawia się przed 6 rano i że często tym, które przyjdą później musi z przykrością odmówić zapisania się na wizytę.
Wszystkie moje koleżanki, które były w ciąży w tym okresie miały podobne problemy i poza porodem, właściwie nie korzystały z oferty państwowej służby zdrowia.
Czy coś się zmieniło? Niewiele. Remontuje się szpitale, wprowadza zmiany w procedurach, ale rzeczywistość ciągle nie chce przestać skrzypieć. Dotyczy to szczególnie mniejszych miast i miejscowości – bo jak zwykle – mieszkanki większych aglomeracji mają pewien wybór i zwykle dadzą sobie radę.
Kiedy miałam problem z laktacją, skorzystałam ze wsparcia położnej laktacyjnej (prywatnie), nie musiałam wracać do pracy po 5 miesiącach zasiłku macierzyńskiego.
Dla większości kobiet w Polsce taka sytuacja to idylla. Biją się z myślami, bo chciałyby, ale się boją. Wydłużony urlop macierzyński nie rozwiązał problemów.
Im dalej w las, tym gorzej. Kiedy przejdzie się taką “ścieżkę zdrowia”, to naprawdę, z ogromną uważnością i trwogą planuje kolejną ciążę. Huraoptymistyczne “jakoś to będzie”, naprawdę mało kogo satysfakcjonuje.
Co dziesiąta kobieta doświadcza lub doświadczała przemocy ekonomicznej
Mogłabym Wam przytoczyć historie rodzin, które zostały źle potraktowane w szpitalu, wielokrotnie nie udało im się dostać do państwowych placówek żłobkowo – przedszkolnych, czy mam zwolnionych po macierzyńskim i wychowawczym mimo teoretycznej ochrony. Ale to nie ma sensu, bo Wy je znacie.
Kobiety nie wiedzą, czy będą miały do czego wracać po ciąży i okresie wczesnego macierzyństwa. Dyskryminacja nie jest bajką, jest faktem.
Nie są pewne czy znajdzie się dla ich dzieci miejsce w żłobku czy przedszkolu. Biją się z myślami jak powiedzieć pracodawcy, że maluch znów jest chory. Kiedy coś nie wyjdzie w związku z tatą dziecka, zostają często zdane same na siebie, bo ściągalność alimentów w Polsce to niecałe 20 procent (!!!).
Zależność finansowa na którą wcale nie tak rzadko zostają skazane kobiety – mamy – bywa potworną pułapką. Świadczą o tym choćby historie przytaczane w tym tekście.
Nie będzie poczucia bezpieczeństwa – nie będzie więcej dzieci
Nie chodzi tutaj o żadne mityczne obietnice ani “socjal” na poziomie krajów skandynawskich. Wystarczy świadomość, że w państwie prawa, zawsze możemy na kogoś liczyć i że jeśli powinie nam się noga, albo życie wywinie oberka, to nie zostaniemy – my i nasze dzieci pozostawieni sami sobie.
Czy taką pewność możemy mieć dzisiaj? Moja odpowiedź brzmi “nie”.
Żadna Karta Dużej Rodziny tego nie załatwi.
Jakie zmiany wprowadza nowa ustawa o świadczeniach pieniężnych w razie choroby i macierzyństwa (1 stycznia 2016)?
Pierwszą, zasadniczą zmianą jest 1000 zł gwarantowanego zasiłku dla matek, którym nie przysługuje zasiłek macierzyński z innego tytułu, lub przysługuje w mniejszej wysokości. Skorzystają na tym kobiety bezrobotne, studenki, czy zatrudnione na umowie o dzieło. Zasiłek będzie wypłacany przez rok.
Kolejną, zasada “złotówka za złotówkę” – dzięki której zasiłki rodzinne i dodatki do nich, nie będą odbierane w przypadku przekroczenia ustawowego progu, ale stopniowo obniżane, w zależności od dochodu rodziny (jeśli przekracza próg o 20 zł, to otrzyma zasiłek pomniejszony o tę kwotę, dotychczas zasiłek nie przysługiwał wcale).
Bardzo niesprawiedliwe zmiany czekają jednak przedsiębiorcze mamy. Pisał o tym w czerwcu Konrad Kruczkowski z Halo Ziemia, w tekście “To nie jest kraj dla dobrych matek“.
Po fali oburzenia medialnego które wywołała ta kwestia, decydenci zobowiązali się do zmian w przepisach. Niestety sprawa ciągle nie została ostatecznie załatwiona a stres, który zafundowano kobietom aktualnie spodziewającym się dziecka (obejmą je nowe przepisy) wymaga najwyższego potępienia.
Co można zrobić w temacie polityki prorodzinnej?
Przede wszystkim słuchać rodziców. Chcieć usłyszeć co mają do powiedzenia i jakie są ich realne potrzeby. Nie markować działań, ale faktycznie działać. Zostawić gładkie słowa i cynizm, a mówić o tym, co naprawdę można zrobić.
Nie na wszystko nas stać, jest to dla mnie zupełnie jasne.
Stać nas jednak na pewno na to, aby rozmawiać ze sobą z pozycji empatii i zrozumienia. Nie udawać, że nic się nie dzieje. Nie zasłaniać brakiem kompetencji. Nie odsyłać do kolegi. Nie puszczać politycznego oczka, obiecując, że zrobi się po wyborach.
Tego nam i wszystkim politykom życzę na kolejną kadencję.
Kto wie, może wreszcie, kiedyś się spełni?
Jestem idealistką?
Napiszcie o swoich potrzebach w temacie polityki prorodzinnej. Co Was, konkretnie dziewczyny zachęciłoby do posiadania większej ilości dzieci? Co Wam najbardziej stoi na przeszkodzie?
Bardzo Was jak zwykle proszę o komentarze merytoryczne, empatyczne i wyważone.
Dziękuję!
29 komentarzy
Dwie sprawy.
Pierwsza: nasze Państwo jest nastawione na nie tyle branie, co wydzieranie ludziom pieniędzy, zatem nie można oczekiwać, że coś dobrowolnie da. Z drugiej strony naiwna wiara, że kolejny zasiłek coś może poprawić i zmieni podejście kobiet do dzietności jest podobny wiarze w Różowego Demona Spagetti. Tu potrzebne są rozwiązania systemowe, sięgające poziomu najniższego w gospodarce, czyli gospodarstw domowych i małych (choć i dużych też) przedsiębiorstw.
Nie dziwię się przedsiębiorcom, którzy z niepokojem patrzą na młode matki, boć przecież zatrudniając taką osobę muszą się liczyć, że co najmniej 1/3 czasu pracy spędzą one na zwolnieniach lekarskich celem opieki nad dzieckiem. I choćbym rozumiał ideę i ważność takiej opieki i całym sercem współczuł matce i dziecku, to jednak jako przedsiębiorca mam inne cele i nie chcę narażać mojego zysku z powodu, który łatwo ominąć i matki nie zatrudnić.
Jeśli można było wprowadzić preferencyjne zatrudnienie dla niepełnosprawnych, to może dało by się wprowadzić rozwiązania dla matek z dziećmi do lat np. trzech? Pół etatu, niższe koszta ZUS czy czego tam się da. Mieszkam i pracuję w kraju, gdzie bogdaj połowa kobiet w moim szpitalu zatrudniona jest w ten sposób. Trzy godziny, ruchomy czas pracy, odwalają wcale potrzebną papierkową robotę (przepisywanie listów, kompletowanie dokumentacji itp.), to co można spokojnie zrobić od 16-19, kiedy mąż już(?) w domu i zajmuje się dzieckiem. Część pracuje zdalnie, korzystając z internetowego dostępu do biura. Wszyscy szczęśliwi – pracodawca, bo nie zatrudnia pełnoetatowych sekretarek i ma bardziej mobilne pracownice, one same – bo pracują i są wśród ludzi i ci, na których rano czekają wczorajsze dokumenty do podpisu. Z tym, że trzeba chcieć tak ustawić podatki i pochodne od płacy, żeby wszystkim się to opłacało.
Druga: "że jeśli podwinie nam się noga," – powinie nam się noga i "zasiłek pomniejszony o tą kwotę" – o tę kwotę.
Szaman,
możesz napisać gdzie mieszkasz? Elastyczny czas pracy to bardzo sensowny postulat. W Polsce problemem jest nawet pół etatu – matki mówią, że nie ma takich ofert, nikogo nie interesuje zatrudnianie np. 2 kobiet dzielących się całym etatem, no chyba że mówimy o najsłabiej płatnych zajęciach, gdzie firmom nawet przy sporym bezrobociu trudno znaleźć pracowników.
Pomyłki poprawiam, dziękuję.
Mieszkam i pracuję w UK. Podam Ci przykładowy system zatrudnienia niektórych kobiet w moim szpitalu. Jedna pracuje na 37.5% etatu (15 godz/tydz.) i przychodzi dwa razy w tygodniu, druga pracuje 3 godziny dziennie i przychodzi koło 15-16.00. W ciągu dnia konsultanci na oddziałach i w przychodni nagrywają wyniki swojej pracy na dyktafony, a one to przepisują, drukują i przygotowują do wysyłki. Jedna poprzednio pracowała w księgowości i teraz też tam pomaga. Czasem pracy jest mniej – pracują krócej, czasem jest więcej – zostają dłużej. Tak pracuje jeszcze parę kobiet, ale nie znam dokładnie ich systemu pracy. Są bardziej mobilne, niż pełnoetatowa sekretarka, bo łatwiej się zastępują, jeśli jednej coś wypadnie, co w przypadku jednoosobowego stanowiska stwarzać może duży kłopot.
Druga rzecz, którą poruszyłaś to zasiłki. Zasady dotychczasowe i "złotówka za złotówkę" są raczej zniechęcające do podejmowania (legalnej) pracy zarobkowej. Bo przecież: siedzę w domu, mam graniczne dochody i mam 1000 zł zasiłku*). Jeśli pójdę do pracy i zarobię 500 zł, to w starej wersji przekroczyłem próg i stracę zasiłek, w nowej wersji zasiłek będzie pomniejszony o 500 zł. To po jasną ciasną pójdę do tej pracy?! Lepiej już posiedzieć z dzieckiem w domu, albo zarwać coś na boku, bez podatku i tp.
Zasiłek jest dla DZIECKA, nie dla matki czy ojca. Jak napisała poniżej all shades of blue – wydatki znacznie rosną właśnie ze względu na dziecko i jego potrzeby. Jeśli matka sobie dorobi, to musi to poczuć jako bodziec finansowy, a nie ponosić za to kary i tracić zasiłek lub jego część.
Uprościć trzeba umowy o pracę, zrobić – jak już wspomniałem – formy preferencyjnego zatrudnienia dla matek z małymi dziećmi zmniejszając obciążenie pracodawców. Vide zatrudnianie niepełnosprawnych, zakłady pracy chronionej i tp. Nie umniejszając nic nikomu te matki są też "niepełnosprawne", bo w każdej chwili mogą wylądować na L4 na dziecko. Kiedy są na urlopie macierzyńskim lub wychowawczym także zarówno nie płacą ZUS-u, zatem kiedy dorabiają na ułamki etatu też można o pomyśleć o zwolnieniu z takich opłat.
Ino oni nie chcą chcieć, ci politycy.
__________________
*) liczby użyte są całkowicie i wyłącznie w celach informacyjnych i nie stanowią odwzorowania rzeczywistości, ani nie mogą być podstawą do jakichkolwiek roszczeń
Żeby było jeszcze bardziej kuriozalnie, to na mocy nowej ustawy, zasiłek w tej samej wysokości przysługuje kobiecie, która nie pracuje ( nie odprowadza składek, nie płaci podatku) i przedsiębiorczyni na standardowym ZUS-ie. Obie dostaną po 1000 zł. Naprawdę godna zachęta do przedsiębiorczości i bycia fair względem Państwa.
Progi zasiłków rodzinnych to jak słusznie zauważyłeś jeszcze inna kwestia. Są tak niskie, że zasiłki nie przysługują chyba prawie nikomu. Na spotkaniu byli przedstawiciele rodzin, w których jest czwórka dzieci, pracuje jeden rodzic, który nie zarabia miliona złotych monet, a normalną, przeciętną warszawską pensję i jest ciągle "za bogaty" aby otrzymywać zasiłek. Pan z Ministerstwa podsumował pytanie o progi stwierdzeniem, że obowiązują wszędzie. No może poza Arabią Saudyjską. Serio. Zresztą dostępne jest nagranie, gdyby ktoś mi nie wierzył:)
* Roszczeń do liczb i reszty nie mam 😉
Na tym właśnie polega schizofrenia eRPe.
Z jednej strony urawniłowka, każda dostanie 1000 zł i – choć dla Ciebie to kuriozalne – to akurat uważam za dobre (nie że tysiąc, tylko, że po równo). Konstytucja każe traktować wszystkich obywateli równo, bez względu na różne wymienione, w tym ze względu na status majątkowy. Poza tym, dodatek jest na dziecko, nie na matkę. Tu tok myślenia jest dobry – urodziłaś dziecko, my, Państwo, ci pomożemy, naści 1000 zł. To jest promowanie dzietności przez państwo. Masz większe wydatki w związku z dzieckiem, my część z nich przejmiemy na siebie.
Z tym, że jeśli tak, to proszę odczepić się od wszelakich progów i poręczy. Tysiąc to tysiąc, a moje zarobki nie waszą sprawą. Bo wzrost wydatków w rodzinie dotyczy wszystkich, nie tylko najuboższych. Zaś wiara, że tysiąc złotych przez określony i wcale nie taki długi czas, zachęci do zachodzenia w ciążę, mogła powstać tylko w głowach wysiadywaczy pod monopolowym.
Ta schizofrenia – równo, ale tylko niektórym, bo progi i bariery, to Lenin wiecznie żywy w czystej postaci. Będzie on niestety żył w eRPe i miał się dobrze. W społeczeństwie tak pełnym wzajemnych pretensji, zaglądającym sobie do portfela i kieszeni żadna*) z potrzebujących, nisko opłacanych matek nie przepuści okazji, żeby nie oburzać się, że "taka to ma firmę, willę i auto, a taki sam dostaje zasiłek" i chociaż jej gwoździem to auto porysować, niech wie!
__________
*) ko, wiem, że nie każda
Żeby to chociaż była urawniłowka… nie jest. Jeśli przysługuje Ci zasiłek macierzyński z tytułu umowy o pracę w wysokości większej niż 1000 zł, to nie dostaniesz tego tysiaka. To jest opcja takiego minimum socjalnego, dla osób, które do tej pory nie otrzymywały żadnego świadczenia. Nie mam tu opcji wklejenia zdjęcia w komentarz, ale chyba tak powinno się otworzyć:
https://www.facebook.com/MatkinaDG/photos/gm.134585236886423/720716188072623/?type=1&theater
Tu świetnie widać wspomnianą "sprawiedliwość".
I oczywiście wiem, co masz na myśli pisząc o zawiści, ale muszę to napisać: większość tych dziewczyn prowadzących działalności to nie te co to willa i auto, ale jednoosobowe firemki fryzjerek, kosmetyczek, tłumaczek, redaktorek itp. które często nie miały innego wyjścia, tylko przejść na taką formę zatrudnienia, bo inaczej firmie nie opłacało się odprowadzać za nie zus-u. Do tej pory była opcja wyjścia z tej sytuacji tak, aby przetrwać jakoś pierwsze miesiące i nie zamykać firmy na cztery spusty, żeby potem zaczynać znów od zera, ale ponieważ jakaś garstka osób postanowiła przykombinować, to państwo zamiast zawalczyć z nadużyciami, ukarało zbiorczo wszystkich. A co!
I tak wracamy do punktu wyjścia.
Pewnie niektórych ten zasiłek zachęci, ale czy to wyjdzie nam wszystkim na zdrowie i czy aby na pewno o to nam chodzi, mam poważne wątpliwości.
To właśnie nazywam schizofrenią. Jako ta sosna rozdarci jesteśmy pomiędzy "sprawiedliwością" a "solidarnością" społeczną.
Sprawiedliwość szeptem mówi "każdemu według zasług" czyli wg wkładu do wspólnego kotła i zaczyna te zasługi liczyć – ile kto zarabiał, jaką składkę odprowadzał i tp. Solidarność wrzeszczy "tylko biednym!!!" i ustawia progi i bariery, nb. korzystając z wyliczeń sprawiedliwości.
Gubi się przy tym podstawową ideę, o którą tu chodzi – pomoc dla matki z nowonarodzonym dzieckiem. Ty zresztą też przejmujesz ten ton i piszesz: "Jeśli przysługuje Ci zasiłek macierzyński z tytułu umowy o pracę…" Błąd leży w tym, że zasiłek macierzyński powinien przysługiwać z tytułu urodzenia dziecka, a nie z tytułu umowy o pracę (chyba, że traktuje ktoś rodzenie dzieci jak pracę, ale to raczej umowa o dzieło by była, n'est-ce pas?), stażu pracy i tp. Powinien być równy, tak jak równe są dzieci, przynajmniej wg konstytucji. Zatem tysiąc dla sprzątaczki za 800 zł/mc, fryzjerki za 1350, urzędniczki za 2500, ale i prezeski banku za 30 000 zł/mc. NB z jej wcześniejszych składek pokryte zostaną zasiłki tych dwóch pierwszych pań na liście.
Jak długo składki zusowskie są obowiązkową daniną, tak długo podane przez Ciebie rozwiązania (obrazek widziałem) są niesprawiedliwe, bo kto jest samodzielny i pracowity dostaje w rzyć. Gdyby to było dobrowolne ubezpieczenie na okoliczność, to co innego. Jaka składka – taki zasiłek.
Jeśli spojrzymy na zagadnienie szerzej, to zasiłek jest sprawą marginalną, bo "trwa" parę miesięcy. Ważniejsze są, w mojej opinii, zmiany tego, co potem. Zmiany w elastycznym czasie pracy (bez PIPy na karku), praca zdalna (ach, ta infrastruktura!), ulgi w opłatach zusowskich dla pracodawców i samozatrudnionych młodych matek, bo to można rozciągnąć do lat np. trzech, kiedy dziecko może pójść do przedszkola, przynajmniej w założeniach). Jeśli ukarzemy matkę za pracę odebraniem jej zasiłku, to do tej pracy nie pójdzie i zamiast mieć pół-samodzielną ale pracującą, mamy siedzącą w domu, całkowicie uzależnioną od zasiłków. To jest myślenie bardzo typowe dla eRPe – mogłabyś mieć więcej, ale nie, serdeńko, nie będziesz mieć, bo jak zarobisz jedną ręką, to my ci zabierzemy drugą. A przecież one chcą zapracować na to "więcej"! Nie wolno, w eRPe trzeba cierpieć i znosić trudy życia, żadnego zarabiania, dodatków, zasiłków.
Wiesz, czasem myślę, że za długo przebywam w tym jakże protestanckim kraju, gdzie Bóg błogosławi tym, co pracują, a nie tym, co tylko cierpią.
Dziękuję, szczególnie za to ostatnie zdanie. Cudne 🙂 Mam nadzieję, że jednak (idealistka!!) pójdziemy w tym kierunku 🙂
Jeszcze napiszę 2 zdania, bo muszę. Zasiłek macierzyński jest także dla matki, nie tylko dla dziecka. Matka rodząc i zajmując się dzieckiem wykonuje pewną ważną pracę i przez pewien czas nie ma możliwości pełnić zawodowych funkcji. A przecież w tym czasie też musi gdzieś mieszkać, coś jeść i za coś żyć. Państwo ( upraszczam), dlatego ustanawia zasiłek, aby w tym ważnym życiowym momencie, oboje: i ona i dziecko, mieli zapewnione socjalne bezpieczeństwo.
Ale zgadzam się, że to w sumie dla całego tematu jest kwestia marginalna. Dziecka nie wychowuje się do roku…
Powiem krótko. Wizja rocznego urlopu macierzyńskiego napełniała mnie spokojem, gdy byłam jeszcze w ciąży. Świetny pomysł przy pierwszym dziecku:) Gorzej, gdy patrzy się z perspektywy zarobków. Jeśli moja pensja to 1700 zł netto i ledwo starcza, to na pewno nie będzie kokosów, jeśli przez rok będę dostawać 80% tej sumy, a w moim gospodarstwie domowym wydatki ZNACZNIE wzrosną:) Z tego powodu boję się mieć więcej dzieci:)
A mnie jest jakoś przykro. Bo ja mam jedno dziecko z powodów finansowych i innych. Nie będę mieć więcej. Pracuje po 10 godzin dziennie i nie korzystam z żadnych dotacji, dofinasowan, zasiłków a nawet na NFZ nie ma szans bo chora zasuwam do pracy. I potem słyszę jak Państwo ochoczo rozdaje te pieniądze które ja do niego wpłacam i jest mi po prostu przykro. Rozumiem ze każdy ma prawo decydować ile chce mieć dzieci. Ja mam jedno a ktoś chce mieć trójkę. Ale dziecko to odpowiedzialność i to już zanim się je pocznie. Jasne ze seks jest fajny a malutkie dzieci słodkie, ale oczekiwanie ze ktoś inny weźmie odpowiedzialność za moje dziecko jest chyba niefrasobliwością? Nie chce kapać tutaj jadem ale jestem po prostu zmęczona i chora. A niestety mi Państwo nie pomoże, pomimo składek które wpłacam do jego kasy przy każdej okazji.
Drugi temat to jeszcze samo wychowywanie dzieci. Bo to ze ktoś urodzi, a potem wychowuje na kombinatora, lewusa i zasilkowca nie pomoże Państwu 🙁
Słyszę Twoje obawy i częściowo te emocje pokrywają się z moimi.
Jakie widzisz rozwiązania? Co by Tobie pomogło?
Gdybyś mogła zgłosić jakiś postulat, to jaki on by był?
Ten tekst na pewno zostanie przeczytany przez organizatorów, więc… nawet jeśli to tylko kamień w bucie, może warto im powiedzieć?
Jak w wielu tekstach na temat dzietności znajduje tutaj to samo zaklęcie początkowe; 'Dlaczego KOBIETY ..Zaczynając od takiego sfromułowania mimowolnie kładziemy stutonowy nacisk odpowiedzialności za dzietność (iZUS i kraj itp) na kobiety, natomiast mężczyźni jakoś są pomijani – tak jakby nie istaniała oczywista ich odpowiedzialność za ciąże i dzieci. Tak, biologia tak to urządziła że kobiety rodzą. Ale do tego tanga trzeba dwojga i odpowiedzialność mężczyzn za niską dzietność jest TAKA SAMA jak kobiet. Dopóki nie przestawimy myślenia, cały czas będzie, że kobiety dostały przecież i takie zasiłki i inne urlopy i jeszcze becikowe, i dlaczego to znowu ONE nie chcą rodzic. Więc zmieńmy pytanie na; dlaczego POLACY nie chcą byc rodzicami ? Bardzo smutnym odbiciem zwalania całej odpowiedzialności w kwestii dzieci na kobiety są wyroki dla dziecibójczyń i tylko dla nich. Meżowie którzy mieszkali z nimi na codzień, współżyli z nimi , głoszą ze 'o żadnych ciążach nie wiedzieli' i sędziowe łykają to jak gęś kluski. No hello…dzierzba
Co do wyroków i osądzania masz rację.
Co do reszty: moim zdaniem PÓKI kobiety nie będą chciały naprawdę mieć dzieci, to nikt ich do tego nie namówi, ani nie zmusi. Żaden prorodzinny mąż. Decyzja o dziecku jest zwykle decyzją przede wszystkim kobiecą. Jeśli kobiety nie czują się bezpiecznie, to nie chcą rodzić – a więc wracamy do punktu wyjścia. Nie chciałabym mówić o odpowiedzialności za niską dzietność, ale o przyczynach. Odpowiedzialność pachnie obwinianiem, a to już mi się nie podoba.
Dla mnie odpowiedzialność jest czymś zupełnie innym od winy, w sensie – jestem odpowiedzialna za swoje dzieci, ale nie jestem im nic winna. (ani one mnie). No ale nie o tym ten wpis. Nie ma sprawy, możemy dyskutowac o przyczynach dlaczego Polacy nie mają dzieci. Przedszkola, szkoły, dostęp do lekarzy itp są ważne, ale do najlepszego przedszkola trzeba dziecko zaprowadzić i odebrać, do szkoły iść na zebranie, do najbardziej dostępnego lekarza się umówić, pójść, a potem pobyć z chorym dzieckiem w domu i dbać o zalecenia itp. I nie może to być tylko po stronie matek, bo zwyczajnie nie wyrabiają logistycznie z ogarnięciem więcej niż jednego-dwojga nie wylatując przy tym z pracy za ciągłe nieobecności i wyjścia wcześniej. uważam, że kobiety CHCĄ mieć dzieci ale NIE CHCĄ mieć na wyłączność na głowie wszystkich spraw okołodzieciowych. Karmienie piersią które jest wyłącznie kobiecie z przyczyn biologicznych trwa w porównaniu z całym wychowaniem chwilę (o ile występuje), w całą resztę powinni angażować się oboje rodziców. Tymczasem facet z dzieckiem na placu zabaw nadal wzbudza zachwyt jakby co najmniej w kosmos poleciał 😉 jak to on się wspaniale angazuje 😉 dzierzba
A ja może z drugiej strony – mam 25 lat, pracuję na tzw. państwowej posadzie. Ktoś powiedziałby – idealnie, nic tylko rodzić dzieci! Wiek w sam raz, miejsce w pracy poczeka. Ale mnie do posiadania dzieci nie zachęcą żadne zasiłki, urlopy ani ulgi. Dlaczego? Bo zarabiam 1326 zł.
To właśnie to samo państwo, które główkuje się nad polityką prorodziną i nowymi zasiłkami, daje mi taką wypłatę. I uprzejmie proszę, niech Ci, którzy dostają o wiele większe pieniądze za to, by wymyślić jak zwiększyć współczynnik dzietności w Polsce, uprzejmie mi wyjaśnią, JAK mam zdecydować się na dziecko, kiedy, abstrahując od wielu innych problemów poruszonych w tekście, zwyczajnie mnie na to dziecko nie stać?
Po co te wszystkie ustawy, przepisy, skoro państwo, kobiecie po studiach wyższych na publicznej uczelni, w sile wieku, która pracuje na pełen etat, proponuje pensję, która nie wystarczy na wynajęcie mieszkania? Nie mówiąc o utrzymaniu siebie czy ewentualnych większych wydatkach? Gdzie tu miejsce na chociażby MARZENIE o dziecku?
Ja wiem jedno. Wycinek z wypłaty sprawia, że moje myśli szybko trzeźwieją…. 🙂
A ja bardzo bym chciała mieć więcej niż jedno dziecko. Czuję się niespełniona nie posiadając więcej dzieci. Uważam, że rodzenie dziecka i wychowywanie jego to piękna sprawa, która w przyszłości zaowocuje zwrotem zaangażowania i ofiarowanej miłości. Stawiam na dobre wychowanie mojego dziecka, rozwój, wykrywanie talentów itp. Wszystko pięknie o ile ktoś w sobie widzi takie powołanie. Dlaczego więc nie mam więcej dzieci? Oczywiście finanse i beznadziejna polska polityka prorodzinna. Czekałam z zajściem w ciąże bo wciąż miałam umowy tymczasowe, gdy dostałam roczną rozpoczełam starania, zaszłam w upragnioną ciąże, umowa w naszym "przyjaznym rodzinom" pańswie została mi hojnie przedłużona – do dnia porodu. Po macierzyńskim nie przysługiwał mi wychowawczy ani zasiłek dla bezrobotnych, nic, bo umowy śmieciówki kombinują jak mogą by pracownik czasem na nich nie skorzystał za bardzo. Pracuje i utrzymuje naszą trzyosobową rodzinę tylko mąż. Mieszkamy z dala od rodziny więc z dzieckiem siedziałam 3 lata dopóki nie mogłam oddać do państwowego przedszkola gdyż na prywatne nie byłoby nas stać/byłoby to nieopłacalne. Mam sporą lukę w cv, a przedewszystkim w braku przyszłościowych składek emerytalnych, a o przyszłości też myśleć się powinno, czyż nie? Jedyne czego nie żałuje to poświęconego czasu dla dziecka, bo mam pewność, że jest on moim najhojniejszym darem dla dziecka, mam świadomość, jak ważna dla rozwoju dziecka jest bliskość rodzica. Ale mam się zdecydować na kolejne dziecko bez źródła dochodu, stawiając wszystkie finansowe obciążenia na barki męża? Też chciałabym mieć jakiś udział w finansowaniu rodziny, a jednocześnie pracować na siebie i naszą przyszłość, ale jak? Nie stawiam na wygodę i mega luksusy, żyję przeciętnie, ale mam świadomość, że dziecko to nie tylko och! i ach! ale też spora inwestycja, nie chciałabym żebrać o groszowe zasiłki, chcę móc zapewnić dziecku normalny byt. Dzieci nie powinno się odkładać na później, bo póżniej może być za późno, nie zapominajmy, że rezerwy jajnikowe nie są wieczne także zegar biologiczny tyka, a to, że koleżanka rodzi dziecko w wieku 40 lat nie oznacza wcale, że i mi się to na bank kiedyś uda. Każdy jest inny i nie ma pewności czy jak będę chciała urodzić dziecko za 4-5 lat czy mój organizm jeszcze się na to zgodzi. Podsumowując i marząc dobrze by było gdyby – umowy śmieciówki poszły do kasacji, zatrudnianie odbywało się na bardziej ludzkich warunkach a nie przedmiotowych, sprzyjająca polityka prorodzinna i zapewniająca normalne funkcjonowanie w państwie a nie stresowanie się czy wystarczy złotówek, płace za prace gwarantujące spokojny byt, usunięcie niechęci do zatrudniania kobiet z małymi dziecćmi (bo zaraz będzie chorować..) itp.
ja życzyłabym sobie tylko jednego. aby po urlopie macierzyńskim nie zależnie od tego ile urlopu będzie czy 26 czy 52 tygodnie i jak on się będzie nazywał można było bez stresu wrócić do aktywności zawodowej. abym nie musiała się martwić o miejsce w żłobku/przedszkolu. abym nie musiała negocjować z mężczyzną mojego życia a jednocześnie ojcem mojego dziecka kto weźmie opiekę, bo pracodawca niechętnie patrzy na nieobecność. abym mogła pójść do lekarza i ufać jego diagnozie.
nie żądam becikowego i dopłat. życzyłabym sobie wsparcia tam gdzie go nie ma – wsparcie w opiece nam moim dzieckiem bez względu na to czy mieszkam na wsi czy w dużym mieście…
Aniu,
bardzo zdroworozsądkowy głos, sądzę że wiele kobiet by się pod nim podpisało. Dzięki!
"Pierwszą, zasadniczą zmianą jest 1000 zł gwarantowanego zasiłku dla matek, którym nie przysługuje zasiłek macierzyński z innego tytułu"…
No cóż brzmi ładnie ale ja już nie skorzystam nie nabiorę się.
W trakcie urlopu wychowawczego moja umowa została rozwiązana z tytułu red.etatu w tym momencie dziecko miało 11m-cy więc "nie nasiedziałam się w spokoju"
Rejestr.w urzędzie pracy, zasiłek itd. Po zasiłku dziecko miało ok 1.5 roku i co ?
A no to że musiałam się wyrejestrować z urzędu bo to miejsce dla osób aktywnie poszukujących pracy a mąż podpiął mnie pod swoje ubezpieczenie….to co napisałam to info jakie dostałam od Pań.
Także ten zasiłek jakoś mało wiarygodny dla mnie.
Dobrą wiadomością byłby dla mnie dogodny czas pracy – czyli taki w którym nie skrzywdzę dzieci (maluszków) moją ciągłą nieobecnością w domu .
Informacja że chciałabym pół etatu lub pracę co drugi dzień jest dla wielu nie do przyjęcia.
Aby powrócić w moim zawodzie do pracy muszę godzić się na 6dni – niedziele tylko wolne .
Dla mnie to przerażające!
Matki z którymi miałam okazję pracować są sumienne, solidne i pracowite, a i tak mężczyźni traktują je z lekceważeniem. Mimo korporacyjnych kodeksów dobrych praktyk jest w Polsce przyjęte i akceptowane drwienie z kobiet, które łączą obowiązki rodzinne i zawodowe. Daje się im jakieś pół etatu i, cytując za przedmówcą, jakieś dokumenty do powypełniania w domu, niech sobie tam siedzą w Kąciku dla Mamy Karmiącej (te enklawy spokoju i marginalizacji czekają na nas w centrach handlowych i restauracjach) i niech nie robią zamieszania. A może warto się troszkę wysilić w organizacji pracy zespołu i potencjał tych wykształconych i rozgarniętych osób przekuć w swój sukces biznesowy?
Dla aktywnych zawodowo kobiet zderzenie z rzeczyistością 'mamuśki' jest trudne i nie mają ochoty tego eksperymentu powtarzać. Stąd tylko 1 dziecko w rodzinie.
Zgadzam się tez z opinią, że pytanie o dzietność powinno być stawiane Polakom, a nie tylko kobietom. Nazwa Narada Rodzinna jest bardzo dobra. To jest pytanie do całych rodzin, a nie tylko do Pań.
Lonka,
jasne – kobiety chcą się także rozwijać i prawo do rozwoju jest takim samym prawem jak to do rozrodu. Niestety nieobecność zawodowa, jeśli nie oznacza zwolnienia, to równa się często degradacji.
Mam koleżankę, którą była zastępcą szefa działu. Pracowała z dużym zaangażowaniem prawie całą ciążę. Przeszkoliła osobę, która została przyjęta na zastępstwo. Kiedy po ponad roku wróciła do firmy, okazało się, że osoba, która ją zastępuje spisuje się tak dobrze, że tak naprawdę to nie ma sensu wracać do punktu wyjścia, bo wiele się zmieniło, wymagałoby to dodatkowego szkolenia itp. Koleżanka dostała inne obowiązki, teoretycznie równorzędne.. ale w praktyce stała się etatową zastępczynią przerzucaną z działu do działu, kimś kto pomagał, gdy ktoś inny nie wyrabiał się z robotą itp. Dla niej to była degradacja. Powrót do obowiązków, które wykonywała jako asystentka w pierwszym czy drugim roku kariery zawodowej.
W istocie jej kariera nie zatrzymała się na rok macierzyńskiego, ale stanęła w miejscu na prawie 3 lata.
Poza tym wszystkim, chociaż rodzicielstwo to sprawa RODZIN, a nie tylko kobiet, to matki bywają bardzo samotne… Ale to już temat na inny wpis.
Ja więcej dzieci mieć nie zamierzam. Nigdy nie liczyłam w tej sprawie na Państwo i moja decyzja też od ich pomocy nie zależy. Chociaż…. po chwili zastanowienia może jednak tak. Urodziłam synka w 30 tygodniu ciąży. Urodziłam go w poniedziałek, a jeszcze w piątek byłam normalnie w pracy. Pracowałam, bo bałam się, że jak upomnę się o swoje prawa to mnie zwolnią. I tu pojawia się to o czym pisałaś. Brak mi było tego poczucia bezpieczeństwa. Brakowało mi pewności, że ktoś pomoże mi w walce z wielką, zimną korporacją. Pracowałam po 8 godzin przy komputerze. Teoretycznie powinnam 4. Kiedy zaczęło mi się robić już trudno pracować chciałam się dopomnieć o swoje prawa. Przytoczyłam nawet artykuł prawny, z którego jasno wynika, że ja nie mogę tyle pracować. Pracodawca mnie wyśmiał i mieliśmy spięcie z tego powodu. Ta kłótnia była w środę przed porodem. Czy przyczyniła się do sytuacji w jakiej się znaleźliśmy? Tego nie wiem na pewno, chociaż lekarze słysząc, że pracowałam po 8 godzin, dalej już nie wypytywali o możliwe przyczyny przedwczesnego porodu.
I może teraz powinnam iść do sądu. Ale wiem jak to będzie wyglądać. Lata walki, która mnie wykończy finansowo i psychicznie. A czy wygram? Zależy na jakiego prawnika będzie mnie stać.
Kochana,
to jest kolejna bardzo istotna kwestia. Na nic się zda nam prawo, jeśli na skutek wychowania, strachu czy innych czynników, nie będziemy umiały same stawać w swojej obronie i tego prawa stanowczo wymagać, a jeśli otoczenie to uważa za fanaberię korzystać z instrumentów prawnych.
Konsekwencje są poważne.. Teraz już pewnie nie czas myśleć o tym, czy byłoby inaczej gdyby, bo przecież czasu nie cofniemy..
Nie jestem prawnikiem, ale są tu prawnicy, wiem że zaglądają, może coś doradzą. Czy takie sprawy są do wygrania? Myślę, że związki przyczynowo -skutkowe są dość jasne.
Twoja historia pokazuje dobitnie, że tak naprawdę jeśli SAME o SIEBIE nie zadbamy, to nikt inny tego za nas nie zrobi. Sprawa ewentualnego zwolnienia z takiego powodu jak odmowa nadprogramowej pracy w ciąży, była do wybronienia z całą pewnością. Każda inspekcja pracy Ci to powie. Poza tym praca, to jednak tylko praca. Wiem, że są miejsca gdzie o nią ciężko, bardzo ciężko, ale…
Trudności Wasze i Waszego Malucha to już inny kaliber spraw, których ciężar będziecie pewnie nieść jeszcze wiele miesięcy jeśli nie lat..
Życzę wszystkiego dobrego !
I apeluję! Dziewczyny! Nie dawajcie się!
Ja skorzystałam z rocznego (przy bliżniakach dłuższego) urlopu macierzyńskiego i bardzo sobie chwalę to rozwiązanie. Powiem szczerze, że na urlop wychowawczy zdecydowałam się z powodu by "nie drażnić pracodawcy" wizją ciągłego przebywania na L4… Na szczęście mam tę możliwość, że mogę sobie na to pozwolić.
Myślę, że największym ułatwieniem by było zniesienie w końcu VATu na artykuły dziecięce i darmowe podręczniki do szkół. Na razie o tym nie myślę (mam czas), ale gdy tak czytam relacje o cenach wyprawek to mnie aż serce boli…
Przecież darmowe podręczniki wchodzą właśnie do kolejnych klas, więc o ile jakis sprytek tego nie popsuje to nie musisz się o to martwić aż do liceum. dzierzba
Mi bardzo pomaga moja mama. Większość wyjazdów z dziećmi na przykład na basen bierze na siebie. Gdy dzieci były mniejsze, a ja musiałam być w pracy, zostawała z nimi. Ale moja mama załapała się jeszcze na wiek emerytalny w wieku 60 lat. Gdyby miała pracować do 67 lat, nie byłaby w stanie mi pomóc.
Jeszcze należy wziąć pod uwagę pracujące mamy dzieci z niepełnosprawnością intelektualną. W sytuacji, gdy większość rodziców może dać dziecku klucz na szyję i to dziecko samo wraca do domu, taka matka ma pod opieką dziecko przez cały czas. A wakacje trwają dwa miesiące, są ferie, okres świąt. W Gdańsku od dwóch lat zaczęło się coś dobrego dziać w tej sprawie. Miasto finansuje dowóz i pobyt na półkoloniach podczas wakacji. Nie wiem jak jest w innych miastach.
Napisałam artykuł w tym temacie: Inny wymiar macierzyństwa w czasopiśmie Bardziej Kochani. Zapraszam do czytania. Artykuł można znaleźć również na moim blogu (olgakomorowska.pl) w zakładce oklife
馬鞍鼻、內開法、外開法、敲鼻骨、敲截鼻骨、縮鼻骨、鼻雕手術、兩段式隆鼻、三段式隆鼻,軟骨植入的討論。
Google Adwords 關鍵字廣告