Pisałam już o tym: w Dekalogu Mądrej Matki, w kilku innych miejscach, ale dziś napiszę raz jeszcze. Nie dlatego, że brak mi tematów, ani nie dlatego, że ten szczególnie lubię. Napiszę, aby po raz kolejny bić na trwogę! Krzyczeć w eter; dziewczyny OCKNIJCIE SIĘ! Obudźcie z tego snu, przestańcie się niszczyć, przypomnijcie sobie wreszcie o SOBIE!! O czym mowa? O kobiecym kieracie, w którym “zajeżdża się” przysłowiowo kolejne pokolenie kobiet.
Nie poświęcaj się!!!
Mam już tego dosyć: nie mogę patrzeć i słuchać słów wymówek, mam ochotę złapać je za ramiona i potrząsać nimi aż do momentu, w którym zobaczę, że coś do nich dotarło, że zrozumiały. Te kobiety na czterech etatach, albo tylko na dwóch; mniejsza o to. Niezastąpione we wszystkim, karmicielki, nauczycielki, sprzątaczki i pogotowie od spraw wszelakich. Umęczone do granic możliwości, z potrzebami zepchniętymi tak daleko, że już nawet nie wiadomo jakie były.
Dziewczyny! Opamiętajcie się!!
Patrzę w wasze puste i zmęczone oczy i widzę pewną kobietę, sprzed lat, która tak jak Wy, uważała, że nie ma wyboru. Że nikt jej w tym życiu nie wyręczy, że odpocznie kiedyś tam, że życie jej to wynagrodzi, że przyjdzie czas i na nią. Czy było warto? Czy przyszedł? Nie. Nie zdążył.
Tak, codzienność bywa jak kierat i ciągnie nas ku sobie z miliona stron. Nakarmić, ubrać, posprzątać, napisać raport, zdążyć na autobus. Załatwić co jest do załatwienia, zrobić to co niezbędne.
Jest jedna rzecz, w tej codzienności, niezbędna tak, jak złożenie złamanej nogi. I nie jest to pranie czy szorowanie podłóg. Nie jest to nawet czytanie dziecku co wieczór. Ani odpowiadanie po raz setny na te same pytania. Ani prasowanie mężowskich koszul, ani spacerki, czy obiad z 3 dań. To TROSKA o SIEBIE. To BEZWZGLĘDNA walka o siebie i swoje dobro, jeśli świat i bliscy, wokół nas, nie rozumieją naszej potrzeby odpoczynku, świętego spokoju i odejścia od chaosu dnia codziennego.
Kiedy ostatnio zrobiłaś coś dla siebie, moja droga Umęczona Koleżanko? Kiedy Twoje potrzeby wypłynęły na wierzch, jak gumowa kaczka w wannie pełnej piany? Kiedy uśmiechałaś się do siebie i myślałaś tylko o sobie?? Dawno. Bardzo dawno temu.
Dbałość o własną psychikę, o swoje ciało, o odpoczynek, który jest tak samo niezbędny jak tlen, to fundament, którego nie można zaniedbywać latami!!! Dziwimy się, skąd się bierze w nas beznadzieja, brak sił, depresja czy wszechogarniający smutek czy choroby. Budują się kropelka po kropelce, zawsze wtedy, kiedy zgadzasz się na to, by być dla siebie zupełnie nieważna. Rozgrzeszamy wszystkich wokół tylko dla siebie samych nie mamy litości.
W psychologii jungowskiej, także w opowieściach przytaczanych przez C.P. Estes, istnieje archetyp zbrodniarza w kobiecej psychice, który pragnie jej zagłady. Jeśli on rzeczywiście istnieje, to z całą pewnością manifestuje się tutaj; w alienacji, w całkowitej rezygnacji ze swoich potrzeb, w poczuciu, że nic się nie da z tym zrobić i odpocznę, odbiję sobie w mityczne “kiedyś” – jak dzieci podrosną, jak mąż skończy projekt, jak zarobię tyle, żeby było mnie stać na spa i opiekunkę.
Obudźcie się dziewczyny! To nie są żarty, ani próżne gadanie. Do stracenia jest więcej niż myślicie. Do stracenia jest wszystko.
19 komentarzy
Jakieś dziesięć lat temu byłam taka kobieta, jak te do których się dziś zwracasz… Udało mi się zmienić, wiec dołączam się do twego apelu, jako żywy dowód na to, ze można i warto.
Pozdrawiam
Nika
Brawo Nika 🙂 Pozdrawiam!
Tego powinni uczyć w szkołach 😀 Od najmłodszych lat! Też to obserwuję, też nie ma we mnie zgody na coś takiego, ale odpuściłam i już nie tłumaczę, bo albo ja nie potrafię, albo na tak wyjątkowo oporne jednostki trafiam 😉
Oczywiście, nie chodzi o tłumaczenie; moje doświadczenie jest takie, że każdy z nas musi chcieć zmiany, żeby ona zaistniała; bez tego szkoda strzępić języka;) Ale może ktoś to przeczyta, pomyśli, i coś w nim zakiełkuje?? Pozdrawiam!
Bo mamy kult cierpienia, i jak ludzie cierpią to mogą się tym pochwalić, inni im współczują a oni stają się 'święci'. Przeraża mnie ta rzeczywistość i też staram się z nią walczyć jak potrafię. A jak już argumentów brakuje to mówię, że "Życie ratownika jest najważniejsze" – jak nie zadbasz najpierw sama o siebie to może po prostu nie starczyć Ci sił (chęci) aby dalej dbać o innych…
tak jest, tak jak w samolocie; najpierw maska na twarz sobie, a potem dziecku; broń Boże w odwrotnej kolejności.. Pozdrawiam:)
hm.. trochę się nie zgadzam. A czemu- "spacerek, obiad z 3 dań" ma mnie umęczać i dołować i nie być dla mnie i w trosce o mnie?! Idę na spacer z rodziną i jestem najszczęśliwsza na świecie, gotuję z synkiem i jemy rodzinny obiad -i to jest to! Posprzątam swój dom, patrze na efekt i jestem zadowolona, bo tylko w takim domu mogę w ogóle pomyśleć o np siedzeniu na kanapie- w brudzie bym nie odpoczęła. Można również lubić swoją pracę i zajmować się życiem zawodowym z przyjemnością! Oczywiście- nie można dopuścić do tego, aby mąż siedział na kanapie a ty biegasz z mopem spocona! Ale wystarczy w tych wszystkich codziennych czynnościach mieć wsparcie od męża, dzieci uczyć od najmłodszych lat, że trzeba sprzatać zabawki, ścielić łóżko itp. Wtedy takie wspólne dbanie o dom (gdzie zawsze jednak kobieta jest głównym dowodzącym) daje również przyjemność, a czytanie dziecku książki na dobranoc, nie wykańcza i nie przytłacza ale jest jak miód na serce-patrzeć jak twoja pociecha zasypia, taka spokojna i szczęśliwa. I wtedy jest czas na przytulenie się z mężem przed telewizorem, na maseczke na twarz czy dobrą książkę. Nie trzeba wmawiać sobie, że nasze codzienne czynności to jakiś koszmar! Ale czerpać również z nich satysfakcję i wystarczy tak kierować rodziną, aby również pomagała i starcza czasu na wszystko i jest się szczęśliwą i to jest, wg mnie, ta BEZWZGLĘDNA TROSKA O SIEBIE. Nie trzeba wychodzić na całą sobotę z domu na zakupy z koleżankami lub na imprezę czy do drogiego spa i zostawiać mąża i dzieci samych w domu, żeby "być dla siebie". Wkurzają mnie trochę takie feministyczne wypowiedzi, że jak kobieta dba o dom i ciężko pracuje to musi być nieszczęśliwa i ma puste oczy! A już nie daj Boże, jak zostanie w domu po urlopie macierzyńskim aby wychowywać dziecko sama- to już dopiero się "poświęca" biedna kura domowa! Każdy ma prawo podejmować własne decyzje i znajdować szczęście w tym co robi- nawet w prasowaniu koszul dla ukochanego mężczyzny! Oczywiście-jeśli ktoś tak strasznie cierpi w swojej codzienności to powinień coś zrobić, aby poprawić sobie humor. Ale nie wiem czy szukanie w sobie dawnego ja, 20stolatki z siu bździu w głowie jest dobre- już się takim było, a teraz warto być odpowiedzialną i dbającą o dom i rodzinę. Ile można szaleć?! Dobrą zasadą jest również- niedziela-dzień święty-i to nie ze względu na Kościół czy Boga-ale właśnie ze względu na to szczęście. W niedzielę wychodzimy z domu, jedziemy na wycieczkę, na obiad do rodziców- żeby nie gotować, na sanki, na spacer.. robimy to co daje nam czyste szczęście -ale to przecież może być również, dla niektórych wspólne gotowanie czy praca w ogrodzie czy zabawa z dzieckiem. Pozdrawiam szukających w sobie cierpienia zamiast czerpania radości z tego co się ma 🙂
W niedzielę wychodzimy z domu, jedziemy na wycieczkę, na obiad do rodziców- żeby nie gotować,
rozumiem, że rodziców też zapraszasz do Siebie na obiad, zeby Mama nie musiała gotować (chociaż od czasu do czasu)
Martyno, nikt, a już na pewno nie ja, nie ma intencji deprecjonowania czynności domowych i tego wszystkiego co zostało wymienione wyżej. Mówię o sytuacji, w której jest TYLKO to – obowiązek, który przestał sprawiać jakąkolwiek przyjemność, bo nie ma ani miejsca, ani czasu, ani nawet siły na odpoczynek i jego zorganizowanie. Nasze codzienne życie jest i może być piękne; i tak jak sprawia mi frajdę gotowanie zupy, tak samo cieszę się z rzeczy "bardziej wzniosłych" – nowego artykułu czy wyjścia do teatru. Ale jeśli zostaje tylko ta zupa, ciężar i potrzeby własne, które się dzień po dniu spycha głęboko; bo przecież jest tyle ważniejszych spraw – to wtedy pojawia się problem. I puste oczy. I smutek i to wszystko o czym piszę. I o tym jest ten wpis.
Ok, ja zrozumiałam ten wpis. Generalnie chodzi mi o to, że często i gęsto blogi traktują o tym, jak to kobieta-matka nie jest już atrakcyjna dla męża (a przecież mąż może kochać jeszcze bardziej kobietę, która dała mu dziecko i tak cudownie go wychowuje), że kobieta -kura domowa to już w ogóle skazała się na cierpienie. Nie każdego nawet stać na wyjścia do teatru (wiem, że to był tylko przykład) i nie każdy też czuje w ogóle taką potrzebę. Po co wmawiać, że to co robimy na codzień to TYLKO obowiązki, które nas przytłaczają lub na pewno zaraz przytłoczą.. Znam wiele kobiet, które nia mają wyjścia-muszą pracować i zawodowo i w domu i nie mają pieniędzy nawet na kino.. i są zawsze uśmiechnięte, zadowolone, cieszą się z każdego sukcesu swojego dziecka, jak ze swojego i jak idą na spacer do parku, wystawiają twarz w strone słońca to widać jak się uśmiechają pod nosem- to jest ich spa. Po co im wmawiać- że są nieszczęśliwe bo mają tylko obowiązki.. Czasem takie artykuły, wpisy i blogi mają odwrotny skutek- namawiają do szukania szczęścia, bo przecież tak cierpimy, a powodują to, że osoby szczęśliwe w takim swoim małym codziennym życiu, z prasowaniem koszul zaczynają się zastanawiać-hmm..chyba ja jednak powinnam cierpieć?.. Choć-ja też nie wykluczam racji temu wpisowi-jak napisałam-jak ktoś faktycznie czuje, że cierpi to niech szuka tego szczęścia, niech się wyrwie czasem z wiru pracy, ale nic na siłę 🙂 Trafiłam tu przypadkiem i trochę się nie zgadzam.. Czasami spotykam matki (które świadomie zaszły w ciążę, nawet w trzecią i czwartą) a potem nic tylko się nad sobą użalają, że tylko pieluchy itp! To po co się na to decydowały? Przecież wiadomo jak jest.. a jak później z nimi rozmawiam, okazuje się, że własciwie to one są bardzo szczęśliwe i za nic by się z nikim nie zamieniły miejscami, ale czytały, że.. no właśnie-przeczytały (np, że są w Strefie Niebezpiecznej) i wpdały w dołek.. Ale Psychologowie już tak chyba mają 😉 zawsze wiedzą lepiej kto co myśli i jak się czuje.. prawda? Nie będę już się wtrącała – w końcu to Pani blog i generalnie-każdy może pisać co myśli i jak uważa, nawet jeśli czasem może, nieświadomie, zdołować niejednego szczęśliwego człowiek.. no i może pomóc komuś cierpiącemu.. Pozdrawiam
I dodam jeszcze, że nie ma tu słowa o szaleństwie, ani nie wiadomo jak wyuzdanych formach wypoczynku. Jeśli te dziewczyny, te które zacięły się w kieracie, znajdą raz na miesiąc godzinę albo dwie, żeby pójść do kina, albo na kawę z kimś bliskim, jeśli wybiorą się na połgodzinny spacer w samotności, jeśli im jej brakuje, albo poczytają w ciszy książkę w pustym mieszkaniu, kiedy to wreszcie ktoś inny zajmie się dzieckiem – to już będzie wielki sukces. I są to tylko przykłady. Nie – nie trzeba porzucać rodziny, żeby odpocząć – ale czasem trzeba znaleźć święty spokój, żeby całkiem nie porzucić siebie.
Dokładnie, żeby wybić się z kieratu tak naprawdę nie potrzeba wiele, choćby godzina dziennie dla siebie, jeden dzień w miesiącu, kiedy zostawia się dom na pastwę żywiołu i spędza go na wycieczce na przykład do innego miasta, albo podróżach po SPA i innych przybytkach urody. Od lat mam swój budżetowy margines szaleństwa, rodzaj kieszonkowego, raz wmiesiącu mogę sobie strzelić prezent, a to torebka, a to książka, a to kiecka, nieważne, byleby wyłącznie dla mej radości. To pomaga. Bardzo.
Myślę, że każda matka, która jest adresatką tego akurat wpisu odczyta go na właściwej płaszczyźnie. Ten blog i to co tu umieszczam ma dokładnie odwrotny cel, niż sugerujesz w ostatnim zdaniu, ale każdy z nas ma prawo do swoich interpretacji tak jak do własnych uczuć i ich odczuwania po swojemu. Psychoanalityk, albo coach zapytałby tylko; skąd się bierze we mnie, taka a nie inna interpretacja, czemu tak widzę świat? I nie: psycholog, który wie lepiej co myśli i czuje jego klient, pacjent, to jakiś szarlatan, a nie psycholog. A ktoś kto sugeruje pacjentowi jak powinien się czuć i narzuca swój punkt widzenia; to już szarlatan z intencją trafienia do aresztu. Jeśli ktoś się czuję spełniony w swoim życiu, rzadko daje się ściągnąć w dół – natchnąć do tego, że powinien odczuwać braki, bo cieszą go i słońce i pochmurny dzień i rzeżucha, która wykiełkowała na parapecie. Moje doświadczenie mówi, że jest więc dokładnie odwrotnie; nieszczęśliwi nie widzą plusów codzienności i bagatelizują to co się im przydarza, zaniedbując siebie i swoje szczęście, co tylko pogłębia ten stan. Więc reasumując; o siebie trzeba dbać, nie mniej niż o tę czystą podłogę i wyprasowane ciuszki bobasa. 🙂 A reszta to tylko szczegół i interpretacja szeroka jak ludzka wyobraźnia.
Stosuję to o czym piszesz od początku i teraz po siedmiu miesiącach widzę, że tylko dlatego jeszcze potrafię cieszyć się życiem. Zawsze mam trochę czasu dla siebie, bez tego bym zwariowała! I nie frustrują mnie brudne gary w zlewie (nie uciekną wszak), ani nieuprasowane ubranka małej (i tak się pogniotą, bo nie umiem ich dobrze poskładać). Przy okazji tata może się wykazać, a pomoc babci wcale mi nie przeszkadza. Co z tego, że czasem mamy różne zdania, grunt że mam kogoś do pomocy, a to jest ważniejsze od jedynego_słusznego_modelu_na_życie i rodziny_jak_z_obrazka. 🙂
🙂 ja nigdy nie prasowałam ubranek małej;))))
Bardzo to wszystko ładne i każde słowo to prawda. Tylko jeśli Wam się wydaje, że chcieć to móc i wystarczy zdać sobie sprawę, żeby zmienić swoje życie… Idżcie i powiedzcie nam wszystkim, kobietom w depresji, kobietom, które już zapomniały, kim są, kobietom, którym przestało nawet przeszkadzać, że ne istnieją: " no weź się obudź, nie bądź mazgaj, żyć trzeba!". A później wróćcie do swoich żyć idealnych z poczuciem dobrze wypełnionej misji i z huczącą w głowie myślą: " dobrze, że nie mnie to spotkało!".
Wiedźmo,
a może spotkało i dlatego dobrze wiemy, z czym "to się je" ? A może zwracam się do tych, które jeszcze mogą same, ale znajdują się o krok od tej depresji, załamania, z którego rzeczywiście nie jest łatwo wyjść o własnych siłach? To "obudź się" to także krzyk wołania: ratuj się, szukaj wsparcia i pomocy jeśli widzisz, że jest tak źle, że sama nie dasz rady!! Same słowa nie wystarczą, masz rację. Ale czasem są jak iskra, która sprawia,że zaczynamy płonąc ogniem zmiany, szukać wyjścia i prosić aby ktoś nam podał rękę.
Pozdrawiam z mojego nieidealnego życia 🙂
I ja pozdrawiam. I dziękuję za wszystkie mądre rzeczy, które tu piszesz. Jesteś bogata wiedzą i – z tego, co zdążyłam się zorientować stąd i z Twoich dyskusji na FB z Ojcem Karmiącym – doświadczeniem. Fajnie, że teraz stoisz na nogach.
Pewnie jest tak, jak napisałaś do mnie. Pewnie dla takich kobet Twój krzyk. Nie dla mnie jednak. Ja wiem, że masz rację. Ale dla mnie jest już za późno. Dla mnie już nie ma wołania, potrząsania za ramię, budzenia. Nade mną można już tylko pokiwać z litoscią głową.
Przepraszam, jeśli byłam zbyt napastliwa.
Wiedźmo, ja wierzę – i nie tylko głową, ale całymi trzewiami, że póki jest życie, póty jest nadzieja. I jest jeszcze czas – nie, nie jest za późno.
Kciuki trzymam i dobrą energię ślę.