Jung pisał wiele lat temu o koncepcji “rannego uzdrowiciela”. To ktoś, kto z definicji uzdrawia i pomaga, ale sam zmaga się z raną, bólem, który pozbawia go prawdziwej empatii i rzeczowego oglądu sprawy.
To co przeżyliśmy, ale nie przeboleliśmy, to co w nas niedoleczone, ledwo przyschnięte, albo przykryte dla niepoznaki, to nasza rana. Kiedy się jej dotyka, boli. Uraża, sprawia, że wzdrygamy się, otrząsamy i uciekamy byle dalej od tego co nas drażni. W tym stanie nie możemy skutecznie pomagać ludziom, którzy mają taką samą lub podobną ranę, nie bardzo możemy być też w prawdziwym bliskim kontakcie z takimi ludźmi.
Poruszanie drażliwych tematów będzie jak ściągnięcie plastra, rozdrapanie zakrzepniętej ledwo krwi; pojawią się uczucia, które nie pozwolą na właściwą komunikację, a co dopiero pomoc. W cierpieniu wszyscy jesteśmy samotni i wycofujemy się do wnętrza, a nie zajmujemy tym, że kogoś też boli.
Uleczyć ranę
Ten ranny uzdrowiciel to postać ważna nie tylko dla tych, którzy pracują z ludźmi w kryzysie czy chorobie. Wychodzi z nas wszędzie, w rodzinie, w miłości, w relacjach koleżeńskich. Moja rana, związana z rodziną – chociaż dawno już zabliźniona i przekroczona daje o sobie znać. Kiedy piszę o trudnych domowych relacjach, kiedy rozmawiam z kimś kto podobne ma, czuję, jak moja blizna, która przecież jest już tylko blizną – nie raną – napina się i przypomina o tym,
że tam jest. O tym się nie da raz na zawsze zapomnieć, nie da się tego wymazać gumką myszką. Nawet to co przebolane będzie mieć w nas swoje miejsce. Rozwój to odwaga i decyzja, aby się nie zatrzymywać na tej milowej rzece, ale przekraczać ją ze świadomością i szacunkiem dla tego, że ona tam jest.
W tym tygodniu będą Walentynki, czyli takie święto komercji, które przypomina niektórym o tym, że bardzo pragną miłości, że jest ich największym głodem, potrzebą i pragnieniem.
To, że w miłości tak trudno nam się spotkać na dłużej i osiągnąć tę wymarzoną harmonię; to też sprawa rannego uzdrowiciela; czy raczej rannego serca, w nas, w środku, które nie może osiągnąć spełnienia, póki nie da sobie rady z tym co go boli.
Przeszłości nie da się zmienić – możesz ją tylko zaakceptować
Związek dwojga ludzi – jeśli jest związkiem dwóch poważnych, broczących krwią ran, będzie jak nietrudno się domyślić smutnym tworem. Jak w końcu być blisko – a miłość jest w końcu esencją bliskości – jeśli przy każdym zbliżeniu odskakujemy jak oparzeni, bo rana w nas zieje i powoduje potworny ból?
Jeśli chcesz kochać, zajmij się swoją raną. Jeśli chcesz mieć dobre, pełne życie, zobacz najpierw co cię boli. Opatrz, spójrz w tę dziurę, która zieje gdzieś po środku, nie odwracaj ciągle oczu, nie udawaj, że nic tam nie ma. ZAAKCEPTUJ.
Źle złożone złamanie będzie dokuczać latami. Wywoła być może deformację kończyny, będzie uciskać sąsiednie nerwy lub kości, zamieni życie w piekło. Nieopatrzona rana będzie się jątrzyć, może się wdać zakażenie, może nas to kosztować
życie. Ból przy opatrywaniu jest nieunikniony; ale możemy go przeżyć. Musimy go przeżyć. Bez tego nie ruszymy z miejsca nawet o krok. Bez tego próżno śnić o lepszym życiu.
Po opatrzeniu przychodzi jednak ulga i akceptacja. I to wiele zmienia, a właściwie zmienia wszystko.
Podaj dalej!
4 komentarze
Bardzo mądry tekst. Potrzebny. Bardzo.
Rzeczywiście, tekt mądry. Ważny. Bardzo ważny.
Dziękuję!
A ja właśnie czytam rodział o klubie blizn z Biegnącej i zabieram się do pisania. Będzie podobnie, choć inaczej. Będzie o tym, o czym napisałaś – o pulsującdj starej ranie.
擴充套件多樣化