taki dzień, że właściwie nie sposób pisać o czymś obojętnym i mało
istotnym. Nie chce popadać w banał ani emfazę – niech każdy przeżywa go
tak jak pragnie.
Zdzieraj je, jedna po drugiej
Jak bandaże wrośnięte w ropiejącą ranę
Nie myśl, nie lituj się nad sobą
Nie wahaj się ani przez chwilę, wyrzucaj je bez żalu
Na wielki śmietnisko pozorów
Więc najpierw tę, którą przyprawiło ci
Twoje różowe dzieciństwo – słoneczną maskę niewinności
Potem tę, którą dostałeś
Dla otarcia łez, po bólu pierwszych zranień
Budzącą współczucie rzewną maskę pokrzywdzenia
Potem tę, którą wkładasz uroczyście
Gdy chcesz przejść czysty wśród brudnego tłumu
Surową maskę moralnej słuszności
Potem tę, którą nosisz tylko od święta
W chwilach gdy dotyka cię Palec losu
Dramatyczną maskę rozpaczy
I tę powabną maskę wiecznej młodości
Którą przechowujesz mimo mijających lat
I heroiczną maskę buntu
i łagodną maskę rezygnacjiI ujmującą maskę życzliwości i tę skromnie obłudną
Maskę talentów i wykształcenia
Zrywaj bezlitośnie ze swojej twarzy
Przyschłe maski pozoru a więc i te które
Przywłaszczyłeś sobie ze świętych obcowania
Maskę dobroci i Wybaczenia
Aż odsłoni się niema pustka twojej twarzy
Gładkim lustrem cichego jeziora
Odbijając biel obłoków
I błękit nieba
I dopiero wtedy – być może
Zatrzymany na mgnienie
Cień przelatującej ważki
Powie ci – Kim jesteś