Nigdzie w tym roku nie wyjeżdżasz, albo urlop był krótki i już się skończył pozostawiając po sobie żal i niedosyt? Poznaj fenomen mikrowypraw i zyskaj to co w wielkiej podróży: taniej, szybciej i bez ogromnej ilości czasu. Wyruszamy?!
O mikrowyprawach przeczytałam jakiś czas temu w wywiadzie z Łukaszem Długowskim. Opowiadał o tym, że bardzo chciał zostać podróżnikiem, zaczął spełniać swoje marzenia i uzmysłowił sobie, że mimo wielkiej radości z ekspedycji i satysfakcji ze spełniania marzeń, nie będzie raczej kimś kto żyje wiecznie w drodze, bo podróżowanie generuje koszty. Nie tylko te finansowe, o których mówimy najczęściej, ale także osobiste, związane z wygodą, niewygodą, relacjami, ryzykiem, które trzeba podejmować i oczywistym brakiem czasu.
Wtedy zainspirował się fenomenem mikrowypraw – czyli kieszonkowych podróży, które zajmują jedno popołudnie, dzień czy weekend i dają właściwie to samo co drogie i czasochłonne voyage.
O co chodzi? Przeczytajcie!
Mikrowyprawy – maksi przyjemność
Mikrowyprawy opierają się tak jak normalne podróże na przemieszczaniu się i przygodzie, ale zakładają po pierwsze planowanie na bazie tego co mamy w najbliższej okolicy, na niewielkim horyzoncie czasowym i małych, albo nawet zerowych kosztach.
Nie potrzebujesz specjalnego sprzętu, 5 dni urlopu, nie musisz być super wysportowany, ani posiadać ekstra umiejętności. Mikrowyprawy są dla wszystkich: dla kanapowców i tych, co wiecznie coś robią, dla sportowców i ludzi, którzy nawet do spożywczego jeżdżą autem.
“Nie musisz jechać do Afryki, żeby przeżyć przygodę – pisze Łukasz. Wystarczy, że ruszysz się z domu. Przygoda jest absolutnie wszędzie, pod miastem, w mieście, w lesie, nad rzeką.(…) Kieszonkowe ekspedycje dają wszystko to, co dają wielkie wyprawy, a nie obciążają ich kosztami: kredytami, długą nieobecnością w domu, zbyt dużym ryzykiem”
Mikrowyprawę można przeżyć wszędzie. Najtrudniej o nią jest tylko we własnym domu 🙂 |
Bazuj na tym co masz!
Idea mikrowypraw idealnie wpisuje się w manufakturowe hasło: bazuj na tym co masz, zacznij tu gdzie jesteś!
Powiedzmy to sobie szczerze: sporo z nas wiecznie przesiaduje w poczekalni życia. Ciągle z czymś zwlekamy, coś odkładamy na lepszy moment. Z podróżami jest podobnie.
Oczywiście możesz sobie śnić o wyprawach w dalekie krainy i nie chodzi o to aby z tych marzeń rezygnować. Jednak obiektywnie rzecz ujmując, niewielu z nas stać finansowo i emocjonalnie, na to, by ruszyć w świat i zostawić wszystko za sobą. Tak, to jest możliwe, pokazuje to chociażby Asia z SAMOS DOS, która podróżuje z malutką córeczką – ale z pewnością to nie jest opcja dla każdego.
Możesz żyć od urlopu do urlopu i tęsknie patrzeć za okno, ale możesz też zaplanować jedną małą wyprawę w tygodniu – wyruszyć po pracy, albo w weekend, poczuć zew przygody i wrócić odmieniony.
Jasne – to nie jest to samo co 2- tygodniowy urlop, ale jeśli zatrzymamy się tutaj i pozostaniemy przy narzekaniach i przeglądaniu programu tv – zyskamy tylko frustrację.
Z mikrowyprawy wraca się z przewietrzoną głową, z dobrym humorem, z poczuciem fajnie spędzonego czasu. Potrzebujemy tego naprawdę znacznie częściej niż tylko 2 razy w roku!
Pomysły na mikrowyprawy
Żeby wyruszyć w swój mikroświat nie trzeba mieć kompasu, ani biletów na samolot. Wystarczy sam pomysł. Skąd go wziąć?
Pomysły znajdziecie w wielu miejscach, oto kilka z nich:
– Książka „Mikrowyprawy w wielkim mieście” Łukasza Długowskiego
– W tym wpisie Kasi z “Ograniczam się”
– Artykuł na Aktivist – klik.
Tak naprawdę zachęcam Was jednak do tego, żeby otworzyć sobie mapę, ruszyć głową i improwizować! Pomysłów jest mnóstwo i kiedy wyjdzie się z domu, właściwie przychodzą same!
W ostatni weekend wybrałam się na spontaniczną poranną kawę. Pojechałam rowerem nad Wisłę i zobaczyłam, że przypłynął prom, który przewozi turystów na drugą stronę rzeki. Niewiele myśląc zabrałam się zupełnie pustą o tej godzinie łajbą (przeprawa jest za darmo!). Na tym odcinku mini rejs trwa co prawda tylko chwilę, ale to już absolutnie kwalifikuje się jako przygoda.
Przeprawić możecie się choćby w drodze do/z pracy. Czy to trochę nie zmienia punktu widzenia na nasz dzień? Czy nie wnosi świeżości i odmiany? Ja bardzo polecam!
23 komentarze
no tak takie wyprawyy też dają radość 😀
Ja ostatnio doceniłam fenomen mikro wypraw. Ciągle zwlekałam, by na dzień wybrać się do Parku Sląskiego w mieście obok mnie. Na wycieczkę zabrałam ze sobą siostrę. Spędziłyśmy fajny dzień razem. Spacer po parku, lody, pogaduchy, przejazd elką, zwiedzanie ZOO. W trakcie odpoczynku chłonęłyśmy dźwięki i zapachy otoczenia.
Ja i moja rodzinka bardzo często jeździmy/chodzimy na takie mikrowyprawy, szczególnie, kiedy jest ciepło. Mieszkańcom Wrocławia i okolicy polecam mikrowyprawę do Zamku na Wodzie w Wojnowicach. My akurat mieszkamy na zachodnich obrzeżach miasta, więc do Wojnowic mamy ok. 8 km przez las, zielonym szlakiem z Parku Leśnickiego. Można tam dotrzeć na piechotę (szliśmy tam kiedyś z wózkiem, kiedy nasza starsza córka była całkiem mała), można dojechać rowerem, pociągiem lub samochodem. Trasa szlakiem przez las i pola jest przepiękna, można też iść inną drogą przez Żórawiniec i Mrozów, która wiedzie w dużej mierze przez pola, ale ogólnie wszędzie krajobraz jest piękny i bardzo urozmaicony. Sam Zamek na Wodzie jest unikatową budowlą średniowieczną, zbudowaną jako nawodna siedziba obronna. Jest otoczony lasem i polanami, wokół jest dużo ławek i miejsce na grilla. Można rozłożyć kocyk, zrobić piknik lub po prostu leżeć i patrzeć się w niebo . W środku zamku jest restauracja, można zjeść obiad i wypić wyśmienitą kawę mrożoną. Na mostku prowadzącym do głównego wejścia również są wystawione stoliki i bardzo miło się tam siedzi. Stałymi bywalcami zamku i okolicy są piękne koty i…. konie z jeźdźcami z pobliskich stadnin. Zabieramy tam często naszych gości z zagranicy, którzy są zafascynowani tym miejscem. Kiedyś, siedząc przy stoliku na mostku, sącząc pyszną kawę i odpoczywając po jeździe rowerem, mieliśmy okazję posłuchać pięknego koncertu smyczkowego (w jednej z sal zamku odbywały się próby). Było magicznie… Gorąco polecam!!!
http://zamekwojnowice.com.pl/
Zwlekam z tym, ale może już nadszedł TEN czas?
jakiś czas temu usłyszałam o zaletach mikrowypraw i stwierdziłam, że wprowadzę je w życie. W niemalże każdy weekend jadę w góry i wyszukuję nowych szlaków. Świetna sprawa i siła psychiczna jaka się za tym kryje zdecydowanie przeważa nad zmęczeniem fizycznym
Uwielbiam mikrowyprawy! Najbardziej długie spacery/wycieczki rowerowe kiedy zbaczam z trasy i odkrywam nowe miejsca. I ta radość dzielenia się nowym miejscem. Dzisiaj odkryłam miejsce, gdzie rosną poziomki. Nie jadlam ich od lat, więc spędzilam tam dobrą chwilę:)
Ja mikrowyprawy odkryłam właściwie dopiero w tym roku, gdy okazało się, że całe wakacje przyjdzie mi spędzić w mieście, bez dłuższego urlopu. W pierwszej chwili byłam dość przerażona, bo odpoczynek kojarzył mi się własnie z dalszym wyjazdem, koniecznie na kilka dni. Jednak postanowiłam zmienić to podejście i poszukać odpoczynku także w mniejszych wyprawach. Mieszkam w moim mieście od dziecka i wydawało mi się, że znam je już jak własną kieszeń, że nie mam w nim nic do okrycia. Bardzo się myliłam! Pierwszą mikrowyprawą było dla mnie odkrycie na nowo ścieżek rowerowych z dzieciństwa, jednak z nich prowadzi przez trzy różne parki i okolice dwóch jezior, które wręcz zachwycają widokami. Niesamowite było dla mnie zobaczenie trasy, którą wielokrotnie pokonywałam z rodzicami, jako dorosła osoba. Piękna pogoda, las, wiatr we włosach i rower okazały się być tak samo efektywnym wypoczynkiem jak kilkudniowy wyjazd. Kolejna mikrowyprawa była na spływ kajakowy, zaledwie 30km od mojego mieszkania. Wiosłowanie wsród setek lilii wodnych było urzekające i nigdy bym nie uwierzyła, że takie cuda natury czekają na mnie pół godziny drogi od domu. Bardzo sposobało mi się odkrywanie okolicy na nowo, włączyłam do swojego repertuaru też bezcelowe włóczenie się po mieście. Miasto zmieniło się ogromnie, jak grzyby po deszczu powyrastały klimatyczne kawiarnie i skwerki z ławkami, które zapraszają, by usiąść i poczytać książkę. I tak robię, zabieram się do nowych kawiarni, czytam w spokoju, obserwuję ludzi. Wszystko to pozwala mi złapać oddech i poczuć, że są wakacje 🙂
Napisz proszę do mnie maila, jedna z książek wędruje do Ciebie.
Jedna z naszych ulubionych mikrowypraw odbyła się w zeszłym roku. Zaledwie 40 km od domu odkryliśmy "polską Amazonkę" i spędziliśmy cały dzień przemierzając ją wzdłuż i wszerz 🙂 Po intensywnym dniu i 30-sto kilometrowym spacerze postanowiliśmy przespać się pod namiotem. Było pięknie! Relacja dostępna tutaj: http://naturalni.org.pl/wzdluz-bialej-przemszy-odcinek-wolbrom-klucze/
nie trzeba jechać daleko i na długo, żeby być w pełni usatysfakcjonowanym z podróży ! 🙂
ahh 🙂
cieszmy się nawet z takich małych wypraw
Bardzo kochamy nasze polskie morze ale nie zawsze mamy aż tyle czasu żeby co roku je odwiedzać. Bardzo cieszymy się z naszych mikrowypraw do parku nauki i tężni, gdzie wzmacniamy odporność.
Córeczka bardzo lubi wyprawy rowerowe na basen a ja uwielbiam biegać z pieskiem za rozpędzoną łyżworolkarką – córką.
W tym roku pogodę mamy w kratkę ale mam nadzieję, że odwiedzimy jeszcze wesołe miasteczko i zoo w Chorzowie.
Książka bardzo by nas ucieszyła i w niedalekiej przyszłości mogłaby się przydać też córce 🙂
Pozdrawiam gorąco 🙂
Ola
Zawsze lubiłam takie wypady, choćby 30 kilometrów od domu. Za najbliższą górkę. Bo przecież tam trawa jest bardziej zielona 😉 W tym roku zawyrokowałam: chcę działkę! Od pomysłu do przewożenia leżaków minął może tydzień. Polecam jako miejsce wypadowe nie tylko na weekend, ale również w tygodniu jako skoncentrowaną redukcję stresu.
Kilka razy w tygodniu jeździmy na RODOS. Rodzinne Ogródki Działkowe Otoczone Siatką. Przyjeżdżamy wcześniej, żeby dłużej nic nie robić 🙂
Edit: nie zapominajcie zabrać smoczka na RODOS.. 😉
bardzo lubię. W zeszłym roku zaczęłam sobie takie wyprawy organizować. Na szczęście mieszkam na południu, więc mogę sobie w każdy pogodny, wolny dzień rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady 🙂
Zawsze kiedy wyjeżdżam na wakacje i zwiedzam atrakcje turystyczne w danym mieście używam jakiejś aplikacji. Z pomocą tej aplikacji zawsze z ciekawości sprawdzam atrakcje w moim mieście. Okazuje się, że w wielu miejscach nie byłem albo nie miałem o nich pojęcia. Myślę, że to jest sedno tego wpisu. Nie trzeba nigdzie jechać, żeby zobaczyć coś fajnego. Wystarczy się rozejrzeć 🙂
wzięłam sobie do serca ten wpis u jutro wyruszam. Może i nie trafiłam w weekend, ale nie to jest najważniejsze 😉
Sympatyczna nazwa dla wieloletnich praktyk mojej rodziny. W mieście wystarczy skręcić w uliczki i zaułki, którymi nigdy się nie szło w codziennym pędzie. A jakie cuda odkrywamy idąc ulicą, nawet tą, którą pędzimy co dziennie i patrząc w górę, na fasady budynków. Wielu z nas gdyby zobaczyło zdjęcia budynków zrobionych od drugiego piętra w górę nie rozpoznało by miejsc koło których codziennie przechodzi. W wersji plenerowej polecam podczas spacerów w najbliższej okolicy zejść z drogi czy ścieżki i pójść na przełaj. Moje dzieciaki uwielbiały taką przygodę bo np nagle wyrastał przed nami rów, przez który trzeba było się przeprawić, natrafialiśmy na różne dziwne rośliny, spotykaliśmy zwierzaki, piknikowaliśmy na łące lub miedzy. Przejażdżki rowerowe z wyznaczonym miejscem docelowym i założeniem, że jedziemy polnymi drogami nie przekraczając jakiejś głównej drogi i rzeki, bez mapy, aplikacji itp. Ile razy droga się kończyła i albo się wracaliśmy albo brnęliśmy na przełaj :-))). Ile fajnych miejsc odkryliśmy :-). Niezapomniane chwile.
Serdecznie polecam. Wystarczy ukochane towarzystwo i trochę fantazji.
Ola
Uwielbiam takie jednodniowe lub weekendowe wypady!!! W tym roku szkolnym (jestem nauczycielką) pobiłam swój rekord – "zaliczyłam" osiemnaście takich wypadów (jednodniowych lub weekendowych) z grupą z Trójmiasta… moim marzeniem było zobaczenie Borów Tucholskich i Kaszub z perspektywy roweru – w tym roku udało mi się to zrealizować… ale na piechotę:) Z Gdańska do tych miejsc mamy niespełna godzinę lub dwie jazdy autem – zwykle dogadujemy się w kilka osób i robimy zrzutkę na paliwo! Wcześniej też organizowałam takie wypady (we dwoje), ale nie zapuszczałam się w takie "dalekie" rejony (były to Żuławy, Mierzeja Wiślana)… i nie sądziłam, że wędrowanie sprawi mi tyle frajdy, co rower 🙂 – są to zupełnie inne doznania zmysłowe niż na dwóch kółkach! Poza tym nigdy dotąd nie byłam tak aktywna, jak tej zimy! Naładowana słońcem, cudnymi widokami, rozpoczynałam kolejny tydzień z zupełnie inną energią…
Najpiękniejsza wyprawa to chyba ta w rejonach Wydmy Czołpińskiej oraz w Bory Tucholskie i pomimo wczesnej pobudki na zbiórkę, a czasami nawet mało sprzyjającej aury i bąblach na stopach, to po wszystkich tych wypadach wracałam z powerem na kolejny tydzień w pracy 🙂
Teraz w wakacje temat jest łatwiejszy do zrealizowania takich wypraw… i w końcu tych dłuższych – już za trzy tygodnie niespełna dziesięć dni na dwóch kółkach wybrzeżem Adriatyku!
Ale wcale nie trzeba wyruszać tak daleko, aby choć przez chwilę poczuć radość i wolność, jaką dają właśnie te całodzienne wypady! Grunt to nie żyć tylko pracą i domem – teraz to wiem!
O tym, że od lat praktykuję mikrowyprawy dowiedziałam się z książki Łukasza Długowskiego. Kiedy mieszkałam w Średnim Mieście i nie było na świecie naszego syna (czyli ponad dziesięć lat temu), po pracy wskakiwaliśmy na rowery i pędziliśmy do lasu. Był to co prawda las miejski, ale w wielu jego zakątkach czuliśmy się jak w całkowitej głuszy, bo nie było tam innych ludzi. Tylko zieleń, ptaki, a nad nami błękit nieba. W dni wolne od pracy wyprawy były dłuższe i sprawiały nad dużo przyjemności. Gdy przyszedł na świat nasz syn, wybieraliśmy się do lasu z wózkiem, ale ich częstotliwość znacznie zmalała. Jakiś czas później wyprowadziliśmy się pod miasto. Naszym sposobem od oderwania się od rutyny są wycieczki po okolicy – czasem dłuższe, a czasem takie godzinne. Na ostatniej z nich, gdy pędziłam na moim miejskim rowerze na cienkich oponach drogą gruntową, po mojej prawej stronie na łące zobaczyłam stado 5 saren, w tym jednego kozła. Dech mi zaparło w piersi, bo chociaż sarny widuję często, nigdy nie widziałam ich całego stada z rogaczem! A sarny, gdy nas zobaczyły, zerwały się i pobiegły przed siebie, kryjąc się przed moim wzrokiem za pagórkiem (tak! tereny u nas na Warmii, pagórkowate wielce). „Szybciej, chcę je jeszcze zobaczyć!” rozkrzyczało się w mojej głowie, a nogi nacisnęły na pedały z większą siłą. Wyjechałam zza pagórka i udało mi się je zobaczyć! Byłam szczęśliwa patrząc jak te cudne, pełne gracji, dzikie zwierzęta znikają w lesie. Na pewno byłoby wspaniale uwiecznić sarny na zdjęciu, ale ja wybrałam życie „tu i teraz” i nie próbowałam nawet tego zrobić. I myślę, że o to chodzi w tych mikrowyprawach. O naturę. O spontaniczność. O zachwyt.
Zdjecia i więcej o moich mikrowyprawach w poście na moim blogu https://maneruki.blogspot.com
Pozdrawiam!
Książka pofrunie do Ciebie. Piszę na maila z bloga 🙂
Super! Bardzo dziękuję!