W sobotniej audycji w Chilli Zet, terapeuta Wojciech Eichelberger, opowiadał Beacie Sadowskiej o popularnych mitach, które przylgnęły do nas jak wytarty płaszcz i czy tego chcemy czy nie, wpływają na to jak postrzegamy świat, jak postępujemy i jakie są skutki naszych poczynań. O mitach – czyli formie iluzji – albo jak kto woli schematu postępowania i myślenia, mówi przede wszystkim napisana przez W.Eichelbergera i Beatę Pawłowicz książka, “Życie w micie”.
Mitów jest wiele i mają różne konsekwencje. Jeden z najpoważniejszych, najbardziej brzemiennych w skutkach, dotyczy naszego rzekomego braku wpływu na własne życie. Wierzymy w niego mocniej lub słabiej, manifestujemy w wymówkach i deklaracjach o losie i tajemniczych bożych zamysłach, rozkładając bezradnie ręce i poddając się rzece, która nas niesie na mieliznę, bo wydaje nam się, że innej rady nie ma, że takie jest życie.
Wbrew mitom i temu w co wierzymy, mamy wpływ na to jak żyjemy, na to kim się stajemy i co reprezentujemy. To głównie kwestia naszych wyborów. Poczynając od zdrowia, dochodząc do sposobu życia, mijając po drodze nasze relacje rodzinne i społeczne. Wszystko jest w pewnym sensie konsekwencją tego, co zaczyna się w nas. Wszystko więc także w nas się kończy.
W Stanach Zjednoczonych, przeprowadzono skomplikowane badania, które miały pokazać związki, między sposobem i stylem życia człowieka, a jego przedwczesną, nagłą śmiercią. Wnioski były oczywiste: ponad 60 % udział przyczynowo – skutkowy miały czynniki związane ze stylem życia: w tym odżywianie, uprawianie (bądź nie) sportu, sposób pracy, spędzania wolnego czasu itp. Niby to wszystko wiemy, ale znów nieprzesypiamy nocy, pędzimy 140km/h przez miasto, pracujemy po 18 godzin na dobę i zamiast obiadu pijemy kawę zagryzając kanapką ze stacji benzynowej. Można śmiało uznać, że skutki naszych działań, pozostają bez wpływu na nasze zachowanie. Świadomość nie przebija się do świadomości.
Eichelberger słusznie zauważa, że pretensje do losu, do Boga, o to, że spotyka mnie to co spotyka, bardzo często są wyłącznie szukaniem zastępczego winnego. Bo winny jest ten, który obwinia. On ma udział większościowy w tym przedsięwzięciu. On swoim działaniem lub niedziałaniem, swoimi decyzjami i wnioskami z decyzji sprowadza na siebie błogi spokój lub rozjątrzone nieszczęście.
Ludziom wydaje się często, że jeśli już raz podjęli jakąś decyzję: wybrali zawód, pracę, partnera, miejsce do życia, to w dobrym tonie, dojrzale jest nie zmieniać zdania. Nie wycofywać się, nie szarpać, bo kto to widział aby ” w tym wieku” układać sobie życie od nowa. Wydaje się nam, że musimy. I musimy. Ale tylko tak długo, jak się sami zmuszamy, tylko do czasu, kiedy zwołamy zarząd, rzucimy na stół swoje większościowe udziały i powiemy: “Dosyć proszę Państwa! Ciągle tu jestem i ciągle jeszcze, to ja rządzę!”
Ta postawa wszystko zmienia. Ta postawa jest niebezpieczna. Ta postawa wyzwala. I uwaga! Grozi rozwojem!