Śmiali się z niej Ci mądrale i asceci o duszach sztywnych i białych jak prześcieradło, chichotali z półuśmiechem na półustach, kiwali główkami jak piesek z auta. Co to za kobieta? -pytali.
Duchowa przewodniczka od garnka parującej zupy – kpili. Taki mieli ubaw, takie mieli używanie, że zapomnieli co jest co. Aureola świętości zsunęła im się z czółka, gwiazdki nad głowami straciły rachubę, a ascetyczne kości zamarzyły o obiedzie.Rechotali i rechotali.
Bo kto to w ogóle widział: kobieta – derwisz, kobieta – mędrzec, kobieta – świątynią ducha? No żeby chociaż pościła, żeby chociaż mieszkała w jaskini, znała trudy odosobnienia, kopała się z dniem codziennym jak z koniem, żeby odmówiła z tysiąc modlitw, odprawiła medytacje, nie piła, nie tańczyła, nie grała w lotto. A ta odwrotnie. Jeszcze matka! Nie miesza się sacrum i profanum- krzyknął jeden odważny, nie miesza duszy z krwią, co za pomysły – przytakiwali inni. Że niby taka objawiona. Taka wzniosła. Osiągnęła podobno spokój, nie dotyka jej zmieszanie świata, szczęśliwa, pogodna i pogodzona. Podobno zna odpowiedzi.
Ubaw po pachy, śmiech na sali.
A ona nie dba o żarty, nie dotykają jej ich kpiny. Gotuje obiad, medytuje nad szklanką herbaty, mruży oczy jak kot. Wstaje rano i dziękuje za nowy dzień, kładzie się wieczorem i kłania księżycowi, pozdrawia słońce, śmieje do deszczu. Bawi dzieci zamiast odprawiać modły, nie traci godzin na pacierze. Kroi ziemniaki i segreguje myśli, wącha goździki i letnie kwiaty, zachwyca się życiem, miewa brudne ręce i nogi. Skalała się krwią, skalała miłością, krzyczała przy porodzie, wyła w gorączce, myliła tysiąc razy i potykała dwa miliony.
Znachorka, mistrzyni w czułości, ułożyła już wszystko. Nie udowadnia, nie chodzi nauczać, nie wypełnia blankietu na prawdę, nie pisze biblii codzienności. Kurs Zen skończyła w połogu. Nie wytrącisz jej z równowagi. Kiedy trzeba kiwa się na wietrze jak potrącony kręgiel; zna opór materii, wie kiedy warto, a kiedy nie. Uśmiecha się często, tarza po dywanie, suszy zioła i gniew na słońcu. Wyzbyła się chciwości, chociaż przecież pragnie, odrzuciła strach, chociaż czasem się boi, mistrzyni uważności, najlepiej zna Tu i Teraz. Nie wisi w asanie, nie zrobi szpagatu.
Spotkali się kiedyś. Stary filozof, o twarzy pomarszczonej jak sucha figa, zgięty ku ziemi, milczący i ona w kwiecie wieku, w koszulce w kwiaty. Popatrzyli sobie w oczy, pokłonili, spojrzeli w niebo. Nic nie mówili, nie wyjaśniali, nie krzyczeli. Posiedzieli razem, a po chwili odeszli przed siebie, każde w swoją stronę.
A mądrość była jak była. Omijała sztywniaków, drapały ją w nogi prześcieradła, wolała przeciągi i smaczne żarcie.
Tamci pościli, drwili i szukali jej w opłotkach. Na próżno.
4 komentarze
CUDNEEEE..Niefrasobliwe…jakże szczęśliwie zamieszkało w Świątyni zwanej Drogą Mleczną.
Witam Cię Małgosiu. Czytam Twego bloga od jakiegoś czasu, jest cudowny. Twoją ostatnią bajkę znam bardzo dobrze :). Zaczęłam ją "śnić" gdzieś tak po 40-tce (młodość też zmarnowałam na smutki i smuteczki), dziś mam ponad 66 lat i nadal jestem w stanie doświadczać tego cudu, jakim jest życie i tak jak piszesz, odczuwać jego magię nawet podczas parzenia herbaty :). Małgosiu pozdrawiam Cię serdecznie.
Przypomniał mi się cytat, że nikt nie czerpie przyjemności z kopania zdechłego psa 🙂
Małgosiu chyba w jednym zdaniu ciężko zawrzeć pochwałę tego co tak rozpromieniająco ujęłaś… Gratuluję z całego serca, bądź nadal dobrym przykładem dla innych 🙂
讓整個角質層充滿濃密的濕潤,並有效保持,打造濕潤光滑的肌膚。 中~乾性肌膚適用