Kobiety, które się starają, mężczyźni, którym jest wszystko jedno, to jakaś plaga ostatnich lat, chociaż starsze kobiety, z którymi rozmawiam mówią, że tak było zawsze. Nie piszę tego tekstu, aby oskarżać, ale aby zasygnalizować problem. Bo on jest i jeszcze trochę, a wnioski z Seksmisji o tym, że mężczyźni są nam właściwie niepotrzebni, mogą przestać być fantastyką.
Historie o kobietach pełnych werwy, mocy, walczących o swoje życie, los, stawiających czoła przeciwnościom losu i organizującym sobie życie, które jednocześnie mają partnerów, których trzeba wiecznie ciągnąć za uszy, żeby choćby wynieśli śmieci, czy zajęli się własnym dzieckiem, słyszę od kilku lat przynajmniej kilka razy w roku. Ich obraz jest wspólny, chociaż różnią się osoby dramatu i intensywność tych przeżyć.
Czasem wydaje mi się, że od kiedy kobiety odzyskały swoją moc i zaczęły pokazywać sobie i światu, że potrafią sobie świetnie radzić, wielu mężczyzn stwierdziło, że już nic nie musi. To niedobrze i dla nich i dla kobiet i dla związku. I jeszcze raz: to wcale nie jest oskarżenie.
On lubi spokój
A. znam od kilku lat, robiła mi balejaż jeszcze w czasach gdy pasma nawijało się na sreberka niczym świstak w fabryce Milki. Nie znam skrupulatniejszej fryzjerki, ani kogoś, kto tak przejmowałby się klientami. Kilka lat temu A. pracowała w salonie należącym do kogoś innego i miała dość konfliktów z szefową, która oskarżała pracownice o kradzież farby, albo miała pretensje o to, że w salonie idzie za dużo papieru toaletowego (czytaj: panie fryzjerki kradną…). Bardzo bała się iść “na swoje”, bo po pierwsze ZUS, po drugie lokal, po trzecie nie wiadomo, czy klientki będą chciały zmienić salon i lokalizację.
Mąż odradzał, a kiedy brakowało im pieniędzy mówił, że za dużo wydaje i jakby nie przepieprzała pieniędzy na głupoty, to by im starczało. Głupotą był inhalator dla dziecka czy wyjazd na tydzień z pełnego smogu miasta, a nie torebka od LV.
Mąż A. pracuje jako murarz, ale jakoś nigdzie nie może zagrzać miejsca, chociaż podobno speców od murarki jak na lekarstwo. A to pokłóci się z majstrem, a to mu za daleko jeździć, latem w upały to za gorąco robić, zimą się nie opłaca, bo będzie marzł na dworze. Efekt jest taki, że zwykle w roku ma jakieś 3-4 miesiące kiedy nic nie robi, chociaż umie też kłaść kafelki i zrobić wykończeniówkę, jak trzeba. No ale skoro mu starcza do pierwszego, to co się będzie chłop męczył.
A. z decyzją o własnym salonie wahała się kilka lat, bo tak naprawdę musiała podjąć ją sama. Mąż odradzał i pukał się w głowę. ZUS, lokal, jak na to zarobisz? Kto Ci tego będzie pilnował! Mafia przyjdzie i Ci da haracz! Okradną Cię i oszukają, albo jeszcze zabiją! Gdzie Ty się nadajesz do tego!
Salon udało się uruchomić, ale maż nie chciał położyć nawet kafelków, bo się obraził, że go nie słucha i straszył, że tylko narobi długów. Firma okazała się hitem, a odkąd A. podnajęła stanowisko do paznokci, przestała aż tak obawiać się, że nie starczy jej na rachunki. Po 2 miesiącu musiała poszukać fryzjerki do pracy, bo sama nie była w stanie obsłużyć wszystkich klientek. Tym sposobem zarabia dwa razy więcej niż wcześniej, a po 6 latach pracy na swoim, mogła wykupić lokal i z większym zaufaniem spojrzeć w przyszłość. W między czasie urodziła jeszcze drugie dziecko. Maż jest tam gdzie był, nic się u niego nie zmieniło odkąd się poznali. Nadal pracuje na budowie, o własnej działalności nawet nie chce słyszeć, a zamiast pracować więcej, czasem pracuje jeszcze mniej, bo stawki trochę wzrosły i zarobi tyle samo co wcześniej pracując przez 8 miesięcy w roku.
Ja tam lubię spokój – mówi.
Ostatnio A. pojechała z dziećmi na tydzień do Grecji, na last minute. To były jej pierwsze wakacje odkąd prowadzi firmę, jej nagroda za miesiące ciężkiej pracy i odskocznia od codzienności, która nie jest sielankowa. Maż powiedział, że “do brudasów nie pojedzie”, więc pojechali sami. Kiedy wróciła, zastała w domu syf, jak po przejściu tornada. Śmieci niewyniesione przez tydzień, brak czystych sztućców i śmierdząca łazienka. Mąż upomniany o to, co robił przez cały tydzień, skoro nie był nawet w stanie wstawić zmywarki, wywrzeszczał, że “ona się kurwiła nad basenem przez tydzień i myślała, że on będzie kible szorował?!”.
A.po raz pierwszy z taką mocą uświadomiła sobie, że tak naprawdę ten chłop, to jest jej kulą u nogi, a nie wsparciem. Nie wie jeszcze co zrobi, ale na wszelki wypadek, zaczęła się przyglądać kosztom wynajmu mieszkania i odkładać po parę złotych na wypadek, gdyby decyzja sama się podjęła.
– Mamo – powiedziała do niej ostatnio córka – chcę być taka jak TY, bo faceci to są takie łajzy. Chciała zaprzeczyć i powiedzieć, że tak nie można, ale bała się, że się rozpłacze.
Nie ma dla mnie pracy
K. jest urzędniczką w urzędzie w średnim mieście na P. Pracuje tam od 28 lat. Do emerytury brakuje jej jeszcze z 5 lat, zresztą nawet jeśli mogłaby na nią przejść dziś, nie dałaby rady. Jej mąż stracił pracę w likwidowanej fabryce w 1997 roku i od tamtego czasu nigdzie nie pracuje. Na początku było jej go po prostu żal. Tłumaczyła sobie, że dostał sporą odprawę, to teraz sobie z pół roku odpocznie, a potem się zobaczy. Kiedy zaczął szukać pracy, żadna oferta nie była dla niego wystarczająco dobra. Motywacji nie zwiększało nawet 3 synów na utrzymaniu i fakt, że pieniądze z odprawy kurczyły się dość szybko, zwłaszcza po tym, jak kupili samochód.
Lata mijały, a K. zaczęła żartować, że D. to tylko na dyrektora. W mieście po 2000 roku poprawiło się z pracą i nawet otwarto inną fabrykę, ale D. powiedział, że do złodzieja i kapitalisty nie pójdzie.
Nie pracuje do dzisiaj. W między czasie synowie dorośli, jeden się ożenił, dwóch jeszcze studiuje. K. myśli ze strachem o momencie, w którym będzie musiała odejść z urzędu, bo emerytura ma być dwa razy mniejsza niż jej dzisiejsze wynagrodzenie. Ponieważ maż jest od niej o dwa lata młodszy, a wiek emerytalny dla mężczyzn to 65 lat, przyjdzie im ze 5 lat żyć z tej jej emerytury. Nawet teraz ledwo im na wszystko starcza. K. chce pracować tak długo jak się tylko da. W razie czego zajmę się jakimś dzieckiem, albo pojadę do Niemiec – mówi, a w jej oczach jakoś tak ciągle trochę nadziei.
Mąż nie mówi nic.
A ty się ciągle czepiasz!
G. i W. poznali się na studiach. Ona pracowała już od 3 roku, bo rodzice nie mogli jej utrzymywać. Kiedy on zwlekał się z łóżka przed 12, bo nie miał rano zajęć, ona wracała już z roboty, bo chodziła na 6. Potem szli na zajęcia, gotowali obiad, wieczorem W. lubił wyjść na piwo, ale G. najcześciej padała po 22, w końcu rano musiała wstać.
Po skończonych studiach wzięli ślub, 3 lata poźniej urodziła się im córka. G. musiała wrócić do pracy po roku macierzyńskiego, bo inaczej nie daliby rady spłacać kredytu i żyć. Co prawda koleżanki ze studiów dziwiły się, jakim cudem W. nie może znaleźć lepszej pracy, skoro specjalistów z jego wykształceniem firmy wykupują na pniu, licytując się nie tylko stawką, ale G. mówiła, że przecież W. się stara i skoro nic innego nie może znaleźć, to widać, że tak musi być.
Wróciła do pracy, ale okazało się, że kiedy mała chorowała, to ona musiała zawsze brać zwolnienie, bo W. nigdy nie mógł. W końcu zatrudnili nianię, ale to sprawiło, że połowa pensji G. musiała być przeznaczona na opiekę nad córką, nic im nie zostawało, nie było mowy o wakacjach, nawet na dentystę nie było, nie mówiąc już o innych fanaberiach. G. poszła po podwyżkę, w końcu zmieniła pracę, ale w biurze wiecznie były konflikty, bo a to musiała wyjść o 16, zmienić nianię, a to potem odebrać małą z przedszkola, a to choroba, a to teatrzyk, nie jest łatwo być w Polsce mamą malucha i pracować na pełen etat.
W. zajmował się swoją pracą i córką po godzinach – czyli między 18:30 a 21 kiedy mała szla spać. Zmienił pracę, ale po miesiącu go zwolniono. Potem wybrał kolejne miejsce i wydawało się, że wreszcie zaświeciło słońce, dostał dobrą pensję, ale po 3 miesiącach mu podziękowano. Koleżanka ze studiów, która pracowała z nim, powiedziała G. w prywatnej rozmowie, że notorycznie spóźniał się do pracy, kompletnie nie dotrzymywał terminów, odmawiał poprawiania błędów, wykłócał się z szefem i że mimo iż firma potrzebowała jego wiedzy i pracy, zdecydowała się mu podziękować, ponieważ nie dało się z nim pracować.
W. siedział w domu przez 3 miesiące i oglądał filmy historyczne. G. drżała, bo okazało się, że w między czasie wziął kredyt, potem drugi, potem trzeci – tak na przetrwanie – przecież zarobi. Odsetki wyniosły tyle, co pensja A. za półtora miesiąca, w końcu chwilówka.
– A Ty się ciągle czepiasz – mówił W. kiedy G. robiła mu wyrzuty, że znów spóźnił się po dziecko. Czara goryczy przelała się, kiedy G. znalazła kwity z kasyna i kiedy przyszedł pierwszy list od komornika.
Kiedy się rozstawali W. miał już ponad 50 tys. konsumenckich długów i mimo wykształcenia, którego zazdrościłoby mu większość młodych mężczyzn, znów był bez pracy.
G. jest ciężko, ale daje sobie radę. Mówi tylko, że w życiu nie chce więcej takiej kuli u nogi.
Co jest nie tak?!
Takich historii niespełnionych artystów nie nadających się do żadnej pracy, kierowników z urodzenia, leni, nieodpowiedzialnych chłopców w wieku lat 42, albo mężczyzn totalnie pozbawionych ambicji i potrzeby dbania w życiu o cokolwiek więcej poza własnym świętym spokojem i tym, aby się nie narobić, mogłabym Wam przytoczyć o wiele więcej, ale nie o to chodzi.
Ten problem jest widoczny mocno od kilku lat i pewnie nieprzychylni powiedzieliby: chciałyście siły, wpływów to macie! Tylko że to niczego nie rozwiązuje. Podobnie jak szukanie winnych. Wiele moich rozmówczyń słyszy, że same są sobie winne i pewnie jest w tym cząstka prawdy, bo przecież mogły dziada zostawić, kopnąć w tyłek, iść swoją drogą. Że pewnie tak było od początku.
Ale problem jest przecież bardziej złożony, co widać choćby w tym o czym tutaj mówi Ewa Wojdyłło:
Przez trzydzieści parę lat pracowałam w Instytucie Psychiatrii. Zawsze podczas terapii pytałam mężczyzn alkoholików co najgorszego zrobił w ich życiu alkohol, co zawalali. Opowiadali historie mrożące w żyłach. Mówiłam: a odwróć to, gdyby to twoja żona zniknęła na dwa tygodnie, gdyby to ona wydała ostatnie pieniądze na wódkę, gdybyś to ją znalazł nieprzytomną na schodach? Większość prychała z oburzeniem: „Ale jak to? Moja żona? To żart chyba. Nie byłbym z taką dziwką”. Albo zdradzający mężczyzna, niestabilny, pan uciekinier. Dwoje dzieci, każde z inną kobietą, z żadnym nie utrzymuje kontaktów. Kobiety walczą o alimenty, a on oburzony: „Baby są straszne, samo zło, dziwki. Czego one ode mnie chcą?”. Serio? A gdyby to twoja żona po cichutku miała romansiki? A gdyby to twoja żona zostawiła cię z czteromiesięcznym dzieckiem i pojechała w góry z jakimś gościem? Takich rozmów przerabiam tysiące. Facet nie zajmuje się dzieckiem, bo robi doktorat, świat kręci się wokół niego. Albo ma trudne projekty. Olaboga, zostawcie mnie, muszę się skupić. Ale żeby żona mogła się tak skupić jak robi doktorat? Gdzie tam. Jej doktorat, jej wybór. Ale życie ogarniać musi. Inne rozwiązanie? Im się w głowie nie mieści. Dlatego wiele młodych kobiet żyje samotnie. Bo one nie chcą być takie jak matki, ostro stawiają granice, a facet tego nie potrafi znieść. Dobra, mała, to pa pa, idę do milusiej kurki, która i zarobi i obrobi. Mężczyzna nie potrafi wziąć odpowiedzialności za życie. Jest jak niemowlę, którym trzeba się opiekować.
Od kobiet, od córek wymagamy znacznie więcej. Od synów, potem młodych mężczyzn już nie. Ciągle standardem jest występujący w reklamie młodzian, który przynosi mamusi do prania brudne ciuchy. Wszak kto, jeśli nie mamusia zrobi to lepiej ( oczko).
I byłoby to może śmieszne, gdyby nie to, że konsekwencje są tragiczne.
Zarobi i obrobi na finiszu
Wiele dziewczyn zaczyna dostrzegać, że coś w tym wszystkim jest nie tak, że nie na taki związek się pisały. Ich córki patrzą na związki swoich rodziców i widzą urobioną matkę, która jest zawsze i wszystkiego podoła ( nawet jeśli to tylko pozory) i słabego ojca, któremu się nic nie chce.
Moje rozmówczynie to kobiety, które nie mają potrzeby rywalizowania z mężczyzną na dokonania, chciałyby jednak, żeby związek dawał im poczucie pewnej wspólnoty interesów, żeby widziały że tyle ile wkładają w rodzinę, mogły też z niej wyjąć i aby bilans tego co jest od nich i od partnera wychodził jeśli nie w ekonomii, to chociaż w kwestiach emocjonalnych, przynajmniej pół na pół.
Zamiast tego trafiają na panów “jakoś to będzie”, kanapowych leni, którzy nie robią nic więcej niż muszą, albo pretensjonalnych gości, którzy mają ogromne oczekiwania, a niewiele do dania od siebie.
Co się dzieje z mężczyznami?
Niepokoję się o to co dzieje się z młodymi mężczyznami – mówi w wywiadach profesor P. Zimbardo. W Ameryce, w wielu krajach Azji, także w Polsce. Na naszych oczach zaszła zła zmiana w młodym pokoleniu mężczyzn. Dlaczego chłopcy na całym świecie uczą się gorzej od rówieśnic, nie potrafią się z nimi dogadywać się i dlaczego potem nie mają udanego życia seksualnego z kobietami?
Zimbardo cytuje wyniki badań na dużej grupie młodych ludzi, które pokazują, że młodzi mężczyźni są zagubieni, mają poczucie dryfowania w życiu, brakuje im celu, sensu, nie wiedzą co by chcieli robić. Co ciekawe i paradoksalne, większość młodych kobiet radzi sobie lepiej niż ich matki, a większość młodych mężczyzn gorzej niż ich ojcowie. Przy tym, co potwierdzają te historie: ci mężczyźni mają często poczucie, że wszystko im się należy. Od życia, od żony, od świata.
Co jeszcze gorsze, są oderwani od życia. Idealna żona wg. takiego mężczyzny- jak pisze Zimbardo- powinna odrobić pracę etatową, prace domowe, a potem szybko się przygotować do wieczornych występów w charakterze gwiazdy porno. Jest bez szans.
To rodzi frustrację po obu stronach i zupełnie zamyka szansę na satysfakcjonujący związek. Młodych facetów porównuje Zimbardo do ślimaka bananowego, który generalnie ma w swoim życiu mało ekscytacji. Żyje, porusza się, przesuwa, coś zje i tak mu mija życie. Nigdzie nie idzie, niczego nie chce osiągnąć.
Co z tym zrobić?
I tu dochodzimy do meritum tego wywodu i poszukiwania rozwiązań, które łatwe nie są. To, które proponuje profesor Zimbardo mnie nie przekonuje, ponieważ pisze on, że kobieta musi tego lenia, mężczyznę – rozciągnąć i rozruszać, sprowokować do rozmowy, do kontaktu, komunikacji. Trzeba go skłonić do tego, by coś zaczął odczuwać. Kobiety powinny być zatem niemal terepeutkami dla swoich mężów i partnerów. Powinny próbować skłonić ich, by zwierzali się z tego co czują.
W związku dwóch dorosłych osób, które jeszcze często mają dzieci, dokładanie zarobionej kobiecie roli terapeuty, coacha, motywatora, objaśniacza uczuć i poganiacza wielbłądów, który czuwa nad rozwojem kogoś, kto się nie chce rozwijać, wydaje się zadaniem po pierwsze ponad siły, po drugie daremnym.
To się prawie nigdy nie udaje, no chyba że on chce – a jeśli chce – to zwykle nie ma problemów, o których tutaj mowa. Jeśli nie chce – to żaden terapeuta, psycholog, coach, motywator – nic nie zaradzi – nie ma takiej mocy, która by nas zmieniła, jeśli my sami tego nie chcemy.
Druga ważna kwestia, to wychowanie chłopców i młodych mężczyzn. I to zadanie dla nas, matek. Jeśli synowie dołączają do armii obsługiwanych mężczyzn, którzy nic nie muszą, myślą, że papier toaletowy rośnie na rolkach, a jedzenie pojawia się kiedy wypowiedzą magiczne zaklęcie: jestem głodny, jeśli nie rozbudzamy i nie pielęgnujemy w nich pasji i wiary w siebie, naprawdę trudno się dziwić, że wyrastają z nich potem leniwi, niepewni siebie mężczyźni, którzy najchętniej zamknęliby się niczym 15 lat wcześniej z grą w pokoju i zapomnieli o całym świecie.
A co z tymi, dla których na wychowanie jest już za późno?
Zmienić się można zawsze. Mój dawny znajomy z osiedla, pan Stefan, którego żona zostawiła po 30 latach małżeństwa, w wieku 65 lat poznał w sanatorium panią, która postawiła twarde warunki i nijak nie chciała za niego prać, zmywać i cerować skarpet. Pan Stefan najpierw się buntował, a potem popatrzył na wybrankę i stwierdził że to ma sens, że faktycznie kiedy był sam, robił te wszystkie rzeczy, więc dlaczego ma ich nie robić teraz. Dziś ma ponad 70 lat i mówi, że nie dziwi się, że pierwsza żona go zostawiła. – Pardon le mot – panienko – mówi do mnie – był ze mnie kawał chuja.
Każdy może się zmienić i pójść w życiu trochę dalej, niż tylko za róg kanapy. Ale do tego potrzeba trochę wysiłku i odwagi.
No i trzeba chcieć.
10 komentarzy
Moim zdaniem artykuł jest dobry, ale jednostronny i niestety atakuje mężczyzn- czy na pewno nie ma kobiet, których działanie polega na dryfowaniu bez celu w życiu, przeglądając pół dnia facebooka?
Nigdzie nie twierdzę że nie ma. Nikogo też nie atakuję, no chyba że czujesz się takim dryfującym celem, to być może. Są oczywiście fajni, ogarnięci mężczyźni, ale nie o nich tu mowa.
Dokładnie tak jest. Gdy alimentów nie wystarczało na leczenie córki, gdy pozostawione u mnie koty byłego męża ciężko chorowaly wpędzajac mnie w wielotysieczne długi, to ja musiałam zapierniczac na 3 etaty, bo jaśnie pan hrabia wolał po 8 godzinach pracy złożyć tyłek na kanapie z piwem w garści… Zwłaszcza, że pracuje zagranicą i łatwiej mu tam dorobić, bo poświęci mniej czasu na pozyskanie większej kwoty. No ale kto to do tego zmusi? Nie on idzie z dzieckiem na rezonans czy masaż, nie on z kotami do lecznicy, to nie jego przymuszają do wyliczenia z gotowki to co się będzie przejmował…. Ehh…. Ale karma wraca, więc mam nadzieję i jego dopadnie
Agnieszko,
przykro mi z powodu Twoich doświadczeń. Niestety nie są odosobnione :(. Brak odpowiedzialności i poczucia obowiązku to kolejny problem do tej długiej listy 🙁
Hej! Myślę, że wychowanie jest jednak na 1. miejscu, nie na 2. Jako siostra starszego brata, który całe życie wiedział, że mama mu wszystko wybaczy, z wszystkiego go wybroni, wszystko wytłumaczy, zrozumie, zapomni, co trudne, wyniesie na piedestał kiwnięcie palcem i obwini cały świat za jego błędy. W razie czego zagoni młodszą siostrę do roboty, do pomocy i wspieranie poszkodowanego przez życie brata, ponieważ tak to już jest ten świat skonstruowany. I jako żona męża-jedynaka, wychowywanego najpierw przez dziadków, potem głównie przez mamę, którzy rozumieli, że celem wychowania jest odpowiedzialny człowiek, nie facet-macho, nie kobieta ze stali, tylko odpowiedzialny CZŁOWIEK… Teraz my musimy postarać się przekazać światu, w podzięce, dwie odpowiedzialne dziewczyny i odpowiedzialnego faceta, trzy odpowiedzialne osoby…Dziękuję za tekst. Często wchodzę. Dzięki Manufakturze często jest mi łatwiej.
Świetny tekst, bardzo adekwatny do obecnej sytuacji ale i tego co się działo już lata temu. O dziwo mam wrażenie że po raz pierwszy widzę w internecie poruszenie tego tematu. Mam nadzieje że nie po raz ostatni. Z mężczyznami z Twojego tekstu stykałam się całe życie, zaczynając od ojca – bezrobotnego nieudacznika i matki zapier*alającej na 2,5 etatu żeby utrzymać jakoś trójkę dzieci. Później byli panowie w wieku rożnym, beztroski chłopiec bez pracy, pieniędzy i wstydu że nie ma nawet na piwo w knajpie, kaleka życiowy gdzie matka tego oto przychodziła do nas umyć naczynia gdy kazałam mu w końcu to zrobić, nieodpowiedzialny 40- latek zachowujący się jak sadystyczne, egocentryczne dziecko, nie potrafiący gospodarować swoją pensją do pierwszego… Na szczęście udało mi się wybić z takiego impasu i mam od kilku lat wspaniałego, ogarniętego mężczyznę u swojego boku. Mężczyzna pare lat młodszy ode mnie, bije na głowę wszystkich poprzednich panów razem wziętych.
Sara,
cieszę się.
I przykro mi, że też masz takie doświadczenia. Niestety dyskusja i komentarze potwierdzają, że temat jest mega obecny i poważny. Myślę sobie też, że wiele kobiet się tego wstydzi i może dlatego o tym się tak głośno nie mówi 🙁
Jakie to życiowe i jakże trudne do przeżycia. Mam i ja.
Hello i am kavin, its my first occasion to commenting anywhere, when i read this article i thought i could also make comment due to this brilliant post.
聯盟行銷