Być może znacie już tę historię, ale ponieważ dobrze usłyszeć ją w potrzebie, dziś ją opowiem. Niech będzie jak plaster na rany i niech Was uskrzydli jeśli trzeba. Przytacza ją między innymi Osho. To moja wersja. Posłuchajcie!
Minęło kilka lat, młody król rządził mądrze i rozsądnie, a królestwo opływało w łaski. Lada dzień miał mu narodzić się syn – następca tronu, który jak wierzył, po latach będzie mógł przejąć to, co on sam i jego poprzednicy zbudowali. Los bywa jednak przewrotny i tym razem też pokazał swój czarci pazur. Królowa powiła syna, ale że poród był ciężki i trudny, sama zmarła nazajutrz po nim.Król zamknął się w swoich komnatach i pogrążył w bezmiernym smutku. Nic nie było w stanie ukoić jego bólu. Niemowlęcy płacz, ani śpiew ptaków, ani nawet najwymyślniejsze sztuczki pałacowych kuglarzy. Czarne chmury wisiały nad królestwem, a doradcy cierpliwie acz zasadniczo poganiali króla, aby ten zajął się sprawami wagi państwowej, a nie wyłącznie swoim bólem. Władcę kusiło, aby sięgnąć po pierścień. W końcu miał on być remedium na cierpienie i strach, w końcu miał przynieść rozwiązanie. Pamiętał jednak słowa swojego ojca, o tym, aby użyć go tylko w ostateczności i czując głęboko w środku, że poradzi sobie z tym kryzysem, pozostawiał klejnot nienaruszony. Czas nie wyleczył ran, ale je zabliźnił. Król nie był już ten sam, ale pomału odzyskał chęć do życia i zajął się na nowo królestwem.
Mówią, że nieszczęścia chodzą parami, a szczęście bywa samotne. Tak było i tym razem. Po kilku latach, królewski syn, duma i pociecha ojca, zapadł na tajemnicza chorobę. Chłopiec marniał w oczach. Medycy robili co mogli, ale byli bezradni. Dziecko zmarło. Król rwał włosy z głowy, ciskał przedmiotami po pałacowych salach, wygrażał niebu i ziemi, targował się z Bogiem i Diabłem, byłby sprzedał własne życie, gdyby miało to wskrzesić chłopca. Ale nic nie odmieniło przeznaczenia. Dziecko odeszło i życie królewskie wraz z nim. Wszystko straciło sens. Dzień był jak noc, a noc czarna jak otchłań. Król podupadł na zdrowiu, a jak wiadomo na choroby, które rodzą się z ducha, nie ma lekarstwa. Uzdrowienie przychodzi z wnętrza, albo nie przychodzi nigdy. Król przypomniał sobie o pierścieniu i już, już miał go otworzyć, kiedy w głowie zabrzmiał mu głos ojca: “Obiecaj, że użyjesz go tylko wtedy kiedy poczujesz, że nie ma dla Ciebie żadnej nadziei. Obiecaj!” Serce krwawiło, ale dni mijały. Król wyszedł i z tego.
Cokolwiek Cię dziś spotyka, czegokolwiek się boisz, z czegokolwiek cieszysz, kimkolwiek jesteś: TO TEŻ minie. Ciesz się tą chwilą, bo drugi raz jej nie dostaniesz. Nie trać czasu na zmartwienia, bo być może jutro przyniesie rozwiązanie. Cokolwiek byś nie przedsięwziął: TO I TAK MINIE. Szanuj swój czas. Drugiego nie będzie. ****
Po więcej inspiracji sięgnij do moich książek. Znajdziesz je tutaj:
6 komentarzy
Bardzo fajny wpis 🙂 Ja mam właśnie taki sposób na największe smutki, świadomość że to minie 🙂 Szczególnie noc bywa bardzo oczyszczająca, lubię rano zaczynać z czystą kartą, często się to udaje 🙂 A problemy? Rzeczywiście, jak wielkie by nie były zwykle z czasem się rozwiązują się w najlepszy dla nas sposób.
Dziękuję. Słowa te trafiły prosto do mej głowy i serca.
Balsam…dziękuję
Piękne
Piękna opowieść 🙂
Obecnie przeżywam najgorszy ( jak dotąd ) okres swojego życia. Wiele straconych dni i spalonych mostów. Wiele ran. Wszystko zawdzięczam sobie. Zbyt dużej wrażliwości i czułemu sercu. Taki tekst bardzo mi pomaga. Gdy nie widzę światełka w tunelu…