Jak napisałam we wstępie do e-booka o miłości, końcówka XX i pierwsze naście lat XXI wieku sprawiły, że wszystko wokół nas się zmieniło. Tempo tych zmian jest ogromne i dotyczy wszystkich obszarów życia. Czy tego chcemy czy nie, dotyczy także tego, co się dzieje między ludźmi − naszych relacji, związków i oczekiwań wobec nich. Jednocześnie ciągle myślimy, że kiedyś było lepiej. Jak to z tą miłością i seksem bywało dawniej?
Żyjemy w bardziej zatomizowanych społecznościach, mamy mniej czasu, a tradycyjne metody na poznanie i utrzymanie partnera stały się w większości nieaktualne. Wielu współczesnych moralizatorów narzeka i wznosząc wzrok ku niebu, powtarza za klasykiem: „O tempora, o mores”, czy jednak faktycznie jesteśmy dziś tak zepsuci jak jeszcze nigdy dotychczas?Jak to kiedyś bywało? Okazuje się, nie pierwszy raz zresztą, że my ludzie, wcale nie zmieniamy się aż tak bardzo.
Miłość i seks dawniej: Starożytność− wcale nie tacy grzeczni!
Oglądając freski, rzeźby czy obrazy ze starożytnej Grecji lub Rzymu, możemy odnieść wrażenie, że w tamtych czasach folgowano sobie ponad miarę. Czy faktycznie tak było? Czy czasy przedchrześcijańskie oznaczały większą swobodę seksualną, mniej nakazów i zakazów? Niekoniecznie.
Wszystko zależało od tego, czy było się kobietą czy mężczyzną.
Jerzy Besala, autor książki Miłość i strach. Dzieje uczuć kobiet i mężczyzn, podkreśla, że w świecie starożytnym społeczne role kobiet i mężczyzn były wyraźnie określone i rozdzielone, a miłość stanowiła źródło nieprawdopodobnych konfliktów. Kobiety były kochankami i brankami, raczej niespecjalnie pytanymi o zdanie w kwestii „chce czy nie chce”.
Istniały też duże różnice pomiędzy poszczególnymi stanami i w określonych społeczeństwach. W starożytnej Grecji panowała duża swoboda seksualna, widać to chociażby w mitach i opowieściach z tamtych czasów, ale w Rzymie było już zgoła inaczej.
Ciekawostką może być fakt, że na północy Europy, wśród plemion barbarzyńskich, pozycja kobiety w społeczeństwie bywała wyższa niż w Grecji czy Rzymie. Wiemy dziś z odkryć archeologicznych i mitologii, że wśród plemion pogańskich pozycja kobiet była bardzo wysoka: brały nawet udział w walce, mówi Besela.
Czy faktycznie w owych czasach ludzie żyli ze sobą dłużej i mniej „grzeszyli”? Nic na to nie wskazuje. Warto także podkreślić, że były to czasy zupełnie inne niż współczesne: małżeństwa zawierały osoby nastoletnie (w starożytnym Rzymie wystarczyło, że dziewczyna skończyła 12 lat), a średni wiek, jakiego dożywali obywatele, wynosił około 25 lat. O długich małżeństwach nie było więc raczej mowy.
Co jednak warte podkreślenia, zbytnie uleganie namiętności było traktowane jako objaw słabego charakteru. W świecie rzymskim kobieciarz uchodził za człowieka zniewieściałego, osobnika zdominowanego przez własne pragnienia, pisze historyk Paul Veyne, emerytowany profesor College de France, kierownik katedry historii Rzymu.
Z czasem zaczęto też obyczaje temperować. Około 100 roku n.e. można zaobserwować zmianę prawa w zakresie cudzołóstwa (wcześniej było one występkiem, ale… tylko dla kobiety). Pojawił się też stoicyzm, który uznawał, że namiętność to pewnego rodzaju choroba, a przyjemność to złudzenie, które odciąga człowieka od tego, co naprawdę w życiu wartościowe i słuszne.
Średniowiecze – wcale nie tacy spolegliwi
Wieki średnie kojarzą się nam jednoznacznie źle − z czasami nędzy, upadku, ciemnoty i rezygnacji ze wszystkiego, co przyjemne i piękne. Okazuje się jednak, że obraz ten ma niewiele wspólnego z prawdą historyczną. Co więcej: miłość – ta, którą znamy dziś − jest wytworem właśnie epoki średniowiecza. To wtedy zaczęto pokazywać przyciąganie między kobietą a mężczyzną − facet wyszedł z roli brutalnego zdobywcy i wszedł w rolę kogoś, kto się stara i zabiega, aby zdobyć damę swego serca.
Miłość ta jednak była raczej przejawem dworskim − niedostępnym maluczkim − i dotyczyła bardziej kochanków niż małżonków. Samo małżeństwo było bowiem głównie interesem − miało być intratne, zapewnić wpływy, sukcesję, być przyczynkiem do dalszej kariery. O uniesienia chodziło w tym wszystkim najmniej.
Co ciekawe, miłość średniowieczna wcale nie jest uczuciem platonicznym, pozbawionym namiętności, a wieki średnie, na co znajdujemy dowody w wielu księgach, aż pąsowieją od namiętności. To także czasy, w których żądzę się tępi, głównie poprzez zakazy i nakazy związane z religią chrześcijańską, ale − co tu dużo mówić − nie udaje się to nawet wewnątrz samego Kościoła, a co dopiero wśród tych, którzy czystości ślubować nie musieli.
Miłość średniowieczna, co znamienne, rzadko kończyła się happy endem. Takie to były czasy. A może po prostu o tym, co dobre i powszednie, zawsze mówiono mniej?
Staropolsko, czyli jak?
Miłość w czasach romantyzmu, staropolskich i nieco późniejszych niemal wyniesiono na ołtarze − mówiono o niej jak o najpiękniejszej rzeczy, która przytrafia się nam w życiu, sławiono ją w poematach i sztuce. Wielu dla niej umierało, albo przynajmniej pękało im serce, bo co tu dużo gadać, miłość w czasach romantyzmu była najczęściej nieszczęśliwa albo stała wbrew etosowi − nadal podlegała raczej władzy rozumu niż serca.
Staropolska moralność miała dwa oblicza. Jedno z nich oficjalne, kreowane przez Ojców Kościoła i kaznodziejów – mało kto potrafił przywdziać. Drugie zaś to oblicze prawdziwe i niezbyt chlubne, które starano się przez wieki skrzętnie ukrywać oraz względnie pomijać milczeniem, pisze Agnieszka Lisak w swojej książce Miłość staropolska. Obyczaje, intrygi, skandale.
Zdrady? Ależ proszę!
Trójkąty, wielokąty, związki homoseksualne? Trzeba być mizoginem, aby uważać, że tego nie było. Oczywiście seksualna wolność dotyczyła głównie tych, których było na nią stać. Chłopi, zajęci walką o przetrwanie, mieli niewiele czasu na „fanaberie”, choć przecież i oni zdradzali, kochali się, mieli fantazje.

Nasze przekonania, że kiedyś ludzie byli bardziej powściągliwi w temacie seksu i małżeństwa, można między bajki włożyć.
Czasy międzywojenne – zróbmy sobie orgię
Feministki żądają prawa do „całego życia”. Sklepikarze handlują kondomami z wypustkami, które wynalazł polski Żyd z Konina. Krakowski lekarz odkrywa kobiecy orgazm na wiele lat przed Amerykanami. W szkole jawnie odbywają się lekcje edukacji seksualnej i handel erotycznymi pocztówkami. Polki przyznają, że fantazjują o seksie z Murzynami, a Polacy – o intymnych spotkaniach z Żydówkami. Politycy i publicyści dyskutują o związkach partnerskich i legalizacji poligamii. Zachowawcze środowiska grzmią, że Polska znajduje się na krawędzi moralnej zagłady: tysiące gimnazjalistów oddają się męskiej prostytucji, a pedofilia uchodzi w mieszczańskich domach za formę zabawy z dziećmi. W samej Warszawie przeprowadza się 20 000 aborcji rocznie. Konserwatyści udają jednak, że problem nie istnieje. Pod ich naciskiem przestępczość seksualna jest ignorowana, a Polki pragnące wyzwolenia są wyzywane od wariatek i nazywane histeryczkami. Totylko fragment historii, którą można znaleźćw Epoce hipokryzji, książce Kamila Janickiego, który bez owijania w bawełnę opowiada o tym, jak wyglądało życie erotyczne Polaków w czasach przedwojennych, rozprawiając się z mitem eleganckich dżentelmenów i powściągliwych panien.
Warszawa, ale i Wrocław, Kraków czy Gdańsk − bywały miejscem pełnej iskry rozpusty. I nawet jeśli się o tym nie mówiło głośno, świat ten istniał obok pełnego małżeńskich powinności świata „bo tak wypada”. Czy dotyczyło to wyłącznie mężczyzn i pań trudniących się najstarszym ze znanych zawodów? Nic na to nie wskazuje. Wydaje się wręcz, że kobietom w międzywojniu było wolno znacznie więcej niż w czasach siermiężnej komuny, kiedy uciechy pozamałżeńskie były raczej piętnowane.
„A więc po dwóch miesiącach gwałtownej miłości porzuciłaś go?” – pyta przyjaciółka przyjaciółkę. „Przyzwoitość tego wymagała” – odpowiada druga bez najmniejszego wahania. – „Jestem wszak mężatką, wzięłam go na kochanka tylko na czas wakacji”. To rozmowa, którą cytował w 1925 roku dwutygodnik „Nowy Dekameron”.
Co tu dużo gadać − wakacyjne romanse nie są wymysłem współczesności. Tak samo jak niewierność − i to po obu stronach.
„Nie łudziliśmy się, że cnota kobieca może być opoką. W hotelach, salonach piękności, gabinetach restauracyjnych, a nawet w taksówkach uprawiały nierząd panie, obnoszące na zewnątrz swoją cnotę” – wspominał cytowany przez Janickiego przedwojenny taksówkarz Marian Sękowski. W ten oto sposób objawił to, o czym może się nie mówiło w niedziele przy stole, ale co było tajemnicą poliszynela. Kobiety zdradzały (i wszystko wskazuje na to, że nadal zdradzają), równie często jak mężczyźni.
Co ciekawe podejście do „tych spraw” w czasach przedwojennych wydaje się być dużo bardziej liberalne niż dziś. Na przykład do masturbacji przyznawało się ponad 90% respondentów − dziś jest to około 20%, chociaż wszyscy wiemy, że to dane z całą pewnością niedoszacowane. Podobnie wygląda kwestia wieku inicjacji seksualnej. Fakty nie potwierdzają tego, że młodzi zaczynają dziś życie seksualne wcześnie − a przynajmniej nie wcześniej, niż to miało miejsce jeszcze 100 lat temu.
Jak się zmieniła miłość, związki i seksualność w czasach ONS i Tindera?
Jak się zmieniły związki i miłość przez ostatnie 40 lat? Tutaj także twarde dane mogą zaskoczyć. Bardzo ciekawe i konkretne informacje na ten temat znajdziecie u Nathana Yau (Flowing Data) – całość TUTAJ.W badaniu, o którym mowa, chciano sprawdzić, jak pary się poznają i zawiązują − oraz jak przebiegają związki. Wzięło w nim udział ponad 3500 respondentów.
To, co się zmieniło od lat 70., kiedy poznali się np. moi rodzice, to fakt, że kiedyś ludzie szybciej przechodzili do konkretów. Większy procent wstępował w związek małżeński, mniejszy żył ze sobą bez ślubu. W latach 70. po trzech latach znajomości blisko 65% par było po ślubie. Dzisiaj ten odsetek wynosi dwa razy mniej, a liczba osób, które żyją razem bez formalizowania związku, wzrosła pięciokrotnie.
Zmieniła się także liczba partnerów seksualnych, których mają zarówno współczesne kobiety, jak i mężczyźni. Trudno tu jednak o naprawdę miarodajne dane. Kobiety mają tendencję do zaniżania liczby partnerów, mężczyźni natomiast do jej zawyżania – dlatego wartości, które otrzymujemy w badaniach, są bardzo różne. Można jednak estymować, że statystyczna Polka ma przez całe swoje życie około 5−7 partnerów seksualnych − podobnie statystyczny Polak. Ze statystyką jest jednak jak w dowcipie: to, że mój kot ma cztery nogi, a ja mam dwie, nie oznacza, że oboje mamy po trzy. Kobiety i mężczyźni w wieku 30−50 lat, którym zadałam to pytanie, podawali różne liczby. Od jednego do nawet kilkudziesięciu partnerów. Tak naprawdę nie ma to jednak większego znaczenia.
Czy w związku z większym wyborem i doświadczeniem jesteśmy szczęśliwsi, bardziej spełnieni? Czy mamy bardziej satysfakcjonujące życie seksualne? Czy mamy lepsze związki? O tym i o o wielu innych związkowych kwestiach przeczytasz w mojej nowej książce. Możesz ją mieć natychmiast – kupując ebook tutaj.
1 komentarz
Uwielbiam Twoje wpisy, bardzo przyjemnie się je czyta i tak dużo można sie dowiedzieć 🙂