To nie jest typowy wpis podróżniczy. Nie znajdziesz tu listy miejsc, które warto zobaczyć, ani przewodnika po atrakcjach. To opowieść o czymś innym – o tym, jak podróżowanie może zmieniać nas od środka, jak może przynosić ukojenie i jak pomaga zostawić to, co już nam nie służy.
Przez całe lata marzyłam o podróżowaniu i mimo, że zawsze z radością zwiedzałam świat, to miałam przez długie lata na pewno dużo mniejsze możliwości w tym obszarze, ale też mniej odwagi by po pewne rzeczy sięgać. Napiszę o tym trochę niżej, ale zmieniło się to dokładnie 2 lata temu. Pojechałam wtedy do Francji, na Lazurowe Wybrzeże i przywiozłam stamtąd historie, które potem pojawiły się w Golden Deal – ale też wielki apetyt na więcej.
Ktoś mnie zainspirował do tego sięgania po więcej i mimo, że cała reszta przyniosła ogromny bagaż trudnych doświadczeń, to akurat za to jestem bardzo wdzięczna.
“Kolekcjonuj momenty, nie rzeczy” – to zdanie, które w tym kontekście jest mi bardzo bliskie.
W ubiegłym roku podróżowałam dużo: byłam dwa razy na Malcie, w Hiszpanii, dwa razy we Włoszech, na Madagaskarze, w Niemczech, podróży po Polsce nawet nie liczę. Za każdym razem coś w sobie stamtąd przywoziłam – i nigdy nie były to rzeczy – zawsze obserwacje, przeżycia i doświadczenia.
Tajlandia – bez planu ale, z otwartością. O sensie podróżowania
Do Tajlandii poleciałam trochę z przypadku. Przywilejem mojej pracy jest możliwość swobodnego planowania. Nie muszę rezerwować wakacji pól roku wcześniej, mam w sobie dużo odwagi i elastyczności i umiem podejmować spontaniczne decyzje. W tym wypadku również wiedziałam, że chcę gdzieś polecieć, wiedziałam, że mam wolny tydzień, starczyło więc znaleźć ofertę, która by mi odpowiadała i spakować walizkę. Ofertę kupiłam w czwartek, a w piątek siedziałam w samolocie na drugi koniec świata.
Miejscem, które mnie przyjęło, ukołysało ciepłem i szumem fal, otuliło zapachem kwiatów, a potem pozwoliło zostawić to, co było ciężkie, była tym razem Tajlandia.
Podróż to nie tylko kilometry i nowe miejsca. To coś, co dzieje się w nas – cicho, warstwa po warstwie. Przyleciałam tam z bagażem myśli, z pytaniami, które krążyły jak niewypowiedziane modlitwy. Wszechświat odpowiadał cicho, ale wyraźnie – w listkach z wiadomościami, w morzu, które zabrało ślady przeszłości, w złotym Buddzie z kołem życia na dłoni, w wolnym miejscu obok mnie w samolocie.
Podróżujemy nie tylko po to, by zobaczyć nowe miejsca, ale również po to, by lepiej poznać siebie. Podróż to proces – psychologiczna ścieżka, na której mierzymy się z własnymi myślami, odnajdujemy odpowiedzi na pytania, których być może nie mieliśmy odwagi zadać. To także metafora życia – tak jak w podróży, w życiu również zostawiamy coś za sobą, uczymy się, zmieniamy i docieramy do nowych przestrzeni, wewnętrznych i zewnętrznych.
Czasem są to spotkania bardzo niespodziewane i przynoszące coś kompletnie nieoczekiwanego.
Samotne podróżowanie – wolność i konfrontacja ze sobą
W Tajlandii byłam sama. Poruszam ten temat, bo wiele z Was do mnie o tym pisało i pytało. Podróżowanie w pojedynkę to nie tylko swoboda wyborów i brak kompromisów, ale też konfrontacja z własnymi myślami. Gdy jesteś sama, nie możesz zagłuszyć swoich emocji rozmowami z towarzyszami. Każda chwila jest Twoja – i ta piękna, i ta trudna. Samotność nie jest pustką – jest przestrzenią na zrozumienie siebie, na dostrzeżenie, co w Tobie woła o uwagę. I ja to szalenie w samotnym podróżowaniu cenie. Od siebie nie da się w końcu uciec – nawet jeśli pojedziemy na drugi koniec świata.
Tajlandia nauczyła mnie, że samotność nie musi oznaczać braku – może być przestrzenią na coś nowego, na spokój, na spotkanie z sobą samą. Były dni, kiedy czułam się wolna jak nigdy wcześniej, i były momenty, gdy brakowało mi czyjejś obecności. Ale każde z tych uczuć było potrzebne, żeby zrozumieć, jak wiele mogę sobie dać sama.
Jak zacząć podróżować solo?
Ja lubię solo podróżowanie i nie wiąże się to dla mnie z jakimś rodzajem trudności – nie boję się, nie stresuje mnie to, chociaż oczywiście czasem napotykam wyzwania. Wiem, że wiele z Was nigdy nie wyruszyło w samotną podróż i ma wiele obaw na ten temat. Warto się temu przyjrzeć i zobaczyć czy te obawy to nie są przypadkiem dmuchane smoki.
Warto też, i tej myśli chciałabym najbardziej poświęcić ten akapit, nie czekać w życiu ze spełnianiem marzeń na to, żeby kogoś spotkać, żeby ktoś koniecznie do nas dołączył. To nie zawsze jest takie proste i naprawdę szkoda życia na czekanie!
Jeśli boisz się samotnego podróżowania na drugi koniec świata, zacznij od weekendu nad morzem, czy w którejś z europejskich stolic. Świat, w gruncie rzeczy jest naprawdę bezpieczny, dobry i nie warto się na niego zamykać tylko dlatego, że na jakimś etapie życia nie mamy towarzysza podróży.
Moje doświadczenie jest też takie, że samotna kobieta w podróży budzi instynkty opiekuńcze i to nie tylko u mężczyzn, ale i u innych kobiet. Doświadczyłam tego też tym razem i to były piękne i budujące doświadczenia o tym, że świat naprawdę najczęściej chce dla nas dobrze i daje nawet więcej niż prosimy.
Co zabieram z tej podróży?
Podróż do nowego miejsca jest jak podróż do siebie. Coś zostawiamy. Coś odkrywamy. Coś w nas się zmienia. Tajlandia przypomniała mi, że nie muszę dźwigać wszystkiego, co było ciężkie, że mogę pozwolić, by morze zabrało to, co już nie moje.
Patrzyłam, jak fale rozmazują ślady na piasku – jakby mówiły: „nie trzymaj się tego, co już było”. Jak liście przynoszą słowa, które czułam, zanim je przeczytałam. Jak każdy dzień przynosił małe znaki – kwiat samotnie leżący na plaży, chusta w motyle, błękitne niebo nad świątynią.
Były wieczory pod gwiazdami i długie spacery po plaży. Była lekkość, której tak bardzo mi brakowało, i przestrzeń, której potrzebowałam, by poczuć, że życie może płynąć inaczej.
Zostawiam tutaj ciężar, który już nie jest mój. Wracam inna. Bardziej obecna. Lżejsza. Gotowa.
Z miejscem na bogactwo, lekkość i miłość.
Niech Wszechświat działa. Niech się dzieje.