Kiedy byłam dużo młodsza, miałam takie poczucie, że życie się kiedyś układa, że nadchodzi taki dzień, w którym zaczyna panować spokój. Kiedy dochodzi się do momentu, o którym można by językiem programistów powiedzieć, że służy utrzymaniu stanu, jaki osiągnęliśmy, kiedy plan został wykonany, i zostaje nam tylko coś w rodzaju konserwacji.
Potem się przekonałam, że to mit i taki moment nigdy nie nadchodzi. Że ogarnianie jest stanem permanentnym, od którego nie ma ucieczki. A życie samo w sobie jest bałaganem, którego nie da się ogarnąć raz na zawsze. Zresztą nawet jeśli na chwilę się uda, to bałagan zaraz wraca. I tak w kółko.
„Życie jest jak wykres EKG – kiedy wychodzisz na prostą, jest już za późno”, powiedziała bodaj Olga Kozierowska. Ja do tego zdania dodałbym jeszcze inne, choć w tym samym tonie, mówiące o tym, że jedynym miejscem, gdzie ludzie nie mają problemów, jest… cmentarz.
Wszyscy z czymś się zmagamy i ta świadomość daje ulgę. Tak samo jak ta, że idealne życie, życie jak z obrazka na Instagramie, nie istnieje.
W pułapce oczekiwań
Jakiś czas temu Ikea opublikowała raport dotyczący naszej satysfakcji z życia domowego, ale tak naprawdę poruszał on więcej istotnych kwestii. Respondentów zapytano między innymi o to, dlaczego trudno im się zrelaksować w swoich domach, dlaczego ich nie cieszą, co im najbardziej przeszkadza i jak można to zmienić, aby życie, to codzienne, zwyczajne, dawało więcej zadowolenia. Abstrahując od czysto marketingowego wydźwięku tego opracowania, można wysnuć ciekawe, ale też dość przygnębiające wnioski.
Po pierwsze dopada nas presja spędzania czasu w określony, aktywny i modny sposób. Wiesz, pewne rzeczy są już passé i po pracy nie wypada już wrócić ot tak do siebie i założyć kapci. Normalne życie stało się synonimem obciachu.
Po drugie czujemy imperatyw, aby utrzymywać swój dom w idealnym stanie. Bałagan nie wchodzi w grę. Wstydzimy się swojego nieidealnego domostwa przed znajomymi i rodziną.
Po trzecie wpadamy w poczucie winy, że posiłki, które przygotowujemy, nie są dość zdrowe i wyszukane.
Wreszcie, jak wisienka na torcie, porównujemy się w tych wszystkich kwestiach z obrazami prezentowanymi przez znajomych czy influencerów w social mediach i czujemy, jak bardzo odstajemy. Jak dalecy jesteśmy od mitu idealnego życia, które warto sfotografować i umieścić na Instagramie.
Tylko czy naprawdę musimy być idealni?
Gdyby te badania rozciągnąć dalej, potraktować szerzej, okazałoby się, że tak jest we wszystkich aspektach naszego życia.
Wstydzimy się, że nie odnieśliśmy spektakularnego sukcesu zawodowego, tylko mamy „zwykłą” pracę. A czy naprawdę każdy musi osiągnąć sukces? Czy to w ogóle realne? I czy naprawdę tego chcemy? Czy idealne domy istnieją, a nawet jeśli tak, to czy mieszkają w nich SZCZĘŚLIWI ludzie?
„Nigdy nie dojdziesz do takiego punktu w swoim życiu, gdzie wszystko będzie idealnie rozwiązane i ładnie zawiązane na kokardkę. W tym rzecz. Nie ma sceny końcowej, a tylko toczący się film przygodowy… nigdy nierozwiązany. Naucz się kochać bałagan swojego życia, jego nieustająco zmienną naturę, jego nieprzewidywalność. A staniesz się jako niezmienna cisza w samym środku sztormu, szeroko otwarta przestrzeń, w której radość i ból, ekstaza i agonia, znudzenie i zachwyt mogą napływać i odpływać jak fale oceanu” – mówi Jeff Foster.
Ja jako umiarkowana idealistka mogę dodać jeszcze, że chociaż nie zawsze kocham bałagan mojego własnego życia, nauczyłam się z nim nie walczyć siłą, przemocą i wbrew własnym życiowym możliwościom. I że uczę się godzić z tym, że niektórych rzeczy pewnie nie uda mi się w tym życiu posprzątać…
I to też jest ok.
Oddychaj. Wszystko jest w porządku.
Co zrobisz z moją lekcją?
*****
Ten tekst oraz prawie 40 innych, znajdziesz w mojej nowej książce. Sięgnij po nią już teraz i zmień swoje spojrzenie na życie!