W codzienności co pędzi i wiecznie coś musi, w godzinach, które mieszają się w szarości popołudnia, w poniedziałki i wtorki, które zlewają się w jedno, bo rutyna codzienności nie pozwala odróżnić jednych od drugich, jest ktoś, o kim myślę za mało, jest ktoś kto mi umyka i znika, a kogo nie sposób pominąć, bo jeśli nawet, to to wszystko się nie uda. Jest ktoś, kto z delikatnością i taktem, którego brakuje czasem w życiu z innymi, odpuszcza za wiele rzeczy ważnych dla siebie. Niewłaściwie ustawia drabinę priorytetów i czasem zapomina o tym co ważne. Ustawia się na samym końcu kolejki. Tym kimś jestem ja. Jeśli jesteś kobietą, masz rodzinę, obowiązki, dzieci, psa, kota, a może tylko pracę, która wymaga zbyt wiele, z dużym prawdopodobieństwem jesteś taka jak ja. Kiedy ostatnio zrobiłaś coś naprawdę dla siebie? Kiedy zrobiłaś to bez wyrzutów sumienia? Kiedy dałaś sobie prawo odpuścić i powiedzieć, “pierdolę, nie robię”? Zróbmy coś z tym.
Dawno nie było tu takiego tekstu ani takich słów. Dawno, bardzo dawno. Co nie znaczy, że nie padają one gdzieś w mojej przestrzeni, że nie przepływają przez moją głowę, nie budzą mnie nad ranem, nie sprawiają, że zamyślam się w ciągu dnia.
Codzienność jest wymagająca. Codzienność to złośliwa małpa, perfidnie pokazująca, że kiedy tracimy życiową czujność i przestajemy z uważnością podchodzić do każdej godziny, każdego dnia, dbać o emocjonalną dyscyplinę ważyć na wadze każde “czy naprawdę muszę?” , coś na bank skoczy nam na plecy i sprawi, że wywalimy się, pardon le mot na samą mordę.
Od tygodni chodzę po tym świecie i się potykam. Od miesięcy właściwie. Zwalałam to na pewną dolegliwość stopy, ale kiedy tak sobie leżałam w ten weekend w hotelowym łóżku z widokiem na Motławę, olśniło mnie. Potykam się, bo nie mogę się zatrzymać. Potykam się, bo gdzieś tam, w moim świecie między pracą, zleceniami, sprawami na cito, córką, dwoma kotami, zmywarką, którą trzeba rozładować jest za mało mnie. To nie znaczy, że nie odpoczywam. Nie. Chodzę spać o 22, dbam o to co jem, uważam na używki, nie wikłam się w emocjonalną jazdę bez trzymanki, a jeśli nawet się zdarzy, to jednak trzymam gdzieś tam rękę na hamulcu. Ale to jest za mało. Jednak za mało. I to nie jest odosobniony problem. To moim zdaniem problem, który ma większość kobiet. Młodszych, starszych, z dziećmi i bez dzieci. Jesteśmy za mało dla siebie. Za dużo od siebie wymagamy, za dużo byśmy chciały, za często robimy sobie wyrzuty. Przypieprzamy się do siebie i wiecznie nam mało. Cenzurka ciągle na czerwono, dyktando z błędami.
Tak się nie da żyć, nie na dłuższą metę.
Kiedy ostatnio myślałaś o sobie dobrze?
Byłam jakiś czas temu na “Festiwalu Kobiet Internetu” i w jednym z paneli, z udziałem Qczaja, Joanny Przetakiewicz i seksuologa Andrzeja Gryżewskiego padły ważne słowa o tym, jak bardzo siebie nie doceniamy, jak cienka jest ta linia, za którą pojawia się permanentne niezadowolenie z siebie, wytykanie własnych błędów, wieczne poczucie niedoskakiwania do poprzeczki. Wszystkie to mamy, albo prawie wszystkie.
Mówiła o tym Aneta Wrona, która słusznie zauważyła jak bardzo kobiety deprecjonują swoje kompetencje.
“W postępowaniu rekrutacyjnym, jeśli mamy 10 punktów do spełnienia, kobiety skreślają swoje szanse nawet wtedy, kiedy spełniają 7 na 10 kryteriów. Wielu mężczyzn próbuje i wierzy w swoją zajebistość nawet wtedy kiedy wynik wynosi 3 na 10.”
Nadrabiają miną i pewnością siebie. Kobiety często nie potrafią, przepraszają że żyją.
W codzienności mamy to samo. Nawet jeśli dajemy sobie prawo do odpuszczenia, płacimy za to poczuciem winy. Wiecznym niezadowoleniem z siebie.
To nie jest zresztą tekst przeciw facetom. Możemy się od nich uczyć niektórych rzeczy i takie są fakty. Od obrzucania się błotem nie będzie nam lżej, a prawda jest taka, że to my same musimy się uczyć stawiania własnych granic i nikt za nas tego nie zrobi.
Kiedy odpoczniesz?
Powinnam wyjść, powinnam coś napisać, powinnam pomyśleć o przyszłości, trzeba to zrobić, bo jutro będzie jeszcze trudniej. Takie dialogi prowadzimy w swoich głowach bez ustanku. To jest walka na śmierć i życie, czasem dosłownie.
Sobie odpuścić najtrudniej. I nie chodzi tylko o obowiązki, o delegowanie tego co się delegować da, ale po prostu o prawo do tego, aby sobie powiedzieć: tak, jestem zmęczona. Tak, co z tego że trzeba, wypada, warto, ale nie. TERAZ odpuszczam.
W tej walce o siebie, warto pamiętać także jedno zdanie:
“Jest spora różnica pomiędzy poddaniem się, a podjęciem decyzji, że wreszcie masz dość. Nie przenoście gór dla tych, którzy nie podniosą dla was kamienia.” (Michał Kellen)
Popandemiczny update
Ten tekst napisałam rok temu, ale ciągle jest aktualny. Pandemia zmieniła nasz styl życia, w wielu wypadkach niekoniecznie są to zmiany na gorsze ( dłużej śpimy, nie tracimy czasu na dojazdy, na biurowe rozmowy o niczym, praca zdalna stała się powszechniejsza ), ale także sprawiła, że granica między czasem pracy a czasem “prywatnym” przestała istnieć.
Dodatkowo, badania pokazują, że to kobiety odczuwają znacznie dotkliwiej skutki zmian w świecie i to my w większości musimy nieść np. obowiązek opieki nad dziećmi, łączenia zmian zawodowych z życiem rodzinnym, za dużo bierzemy na siebie.
Bardzo często wpadamy w pułapkę “ogarniania” za wszelką cenę. To jest kierat, który same sobie narzucamy. Zosie Samosie bardzo często kończą z depresją i warto o tym pamiętać!
Czasami trzeba sobie powiedzieć: a właśnie nie ogarniam. Potrzebuję wsparcia, pomocy, wyręcz mnie w tym. Nie bądź tą, która najlepiej wyszoruje zlew, uczesze dziecko, pamięta o wszystkim. Zdrowy egoizm jest zdrowy.
Ja sobie dałam do tego prawo. Świat się nie zawalił. A Ty? Co z tym zrobisz?
2 komentarze
To wszystko prawda, bardzo potrzebujemy resetu, chwili dla siebie. Tylko tak często o tym zapominamy w pościgu za niedoścignionym. Chęć zadowolenia wszystkim dookoła najczęściej bierze górę. Dzięki za te słowa dzisiaj, postaram się o nich pamiętać a najlepiej wydrukuje fragmenty i powieszę w widocznym miejscu. Pozdrawiam cieplutko, Ewa
super wpis