Na końcu miasta, tam gdzie trawa gęstniała i murszały chodnikowe płyty, tam za linią ostatnich już bloków, gdzie pranie frunęło z wiatrem i zdawało się machać na pożegnanie światu, co to gnał przed siebie bez oglądania się na boki, tam właśnie tam, zaczynały się sady. Lubiłam tam chodzić, słuchać jak tętent miejskich kilowatogodzin cichnie i słabnie, jak coraz ciszej oddycha moloch, który zostawiałam za plecami. To przejście było jak wizyta w krainie dwóch luster. Beton przechodził w zieleń plastycznie i lekko, jakby granice, dawno temu ustalone, nie wiadomo przez kogo i czemu, pozostawały czymś świętym i nienaruszalnym.
W sadach, zazwyczaj pustych i głuchych, mieszkało życie. Pulsowało pod korą, szemrało w trawach, wpadało we włosy. Lipcowe i sierpniowe jabłka miały ciepłe brzuchy i pachniały jak sen o lecie, jesienne liście tworzyły dywany, a krzaki malin rozrastały się jak szalone, tak, że ogrodnicy machali ręką na ten gąszcz piętrzący się bez opamiętania.
Chodziłam tam śmiać się i płakać. Tamtego lata po raz ostatni. Coś się kończyło, coś zaczynało, lipiec był gorący jak zwykle.
W tych sadach żegnałam się ze sobą, która została i witałam z tą, która miała iść dalej. Obłaskawiałam samotność, kosztowałam goryczy smutku i porażki. Kielich pełen do dna, nie uroniłam ani jednej kropli.
W tych sadach żegnałam się ze sobą, która została i witałam z tą, która miała iść dalej. Obłaskawiałam samotność, kosztowałam goryczy smutku i porażki. Kielich pełen do dna, nie uroniłam ani jednej kropli.
Piłam i płakałam, a łzy schły na słońcu albo wietrze, mieszały się z oddechem letniej burzy, płyneły po włosach, cichły.
Dziś wiem, że są różne lipce i różne sady. Że za miastem mieszka życie i trawa co pachnie słodką jak siano miłością. Wiem, że nie warto zostawać tam gdzie nic już nie ma i że nigdy nie ma dobrej pory na to, żeby się żegnać i żeby odchodzić. To zawsze boli, to zawsze mija. Jak wszystko.
Wiem na pewno.
Czasami nie ma łatwego wyjścia. Czasami przez burzę, przez lato, jesień i zimę idziesz do siebie i nie da się tej drogi przejść suchą stopą. Mimo to, trzeba iść.
Gdzie jest Twój sad? Jakie będą Twoje decyzje? Idź.
***
3 komentarze
Dziękuję za ten tekst.
Dzisiaj mi przyszło żegnać się z kimś. Oboje doszliśmy do tego samego wniosku, że dalej nie ma już dla nas nic.
Boli.
Ale swiadomosc, że ten ból minie, pomaga.
Minie, wszystko mija. Zmienia się, odchodzi, przekształca. Buziaki, dużo dobrego:)
Witaj, bardzo lubię ten blog za RADOŚĆ 🙂 zaglądam dziś z wyróżnieniem dla Manufaktury. Liebster Blog Award. Pozdrawiam i zapraszam po szczegóły do Dzikiej Jabłoni: http://dzikajablon.wordpress.com/2013/07/10/pochwalona-3/