Wiosną i latem płakała nocą, a rankiem zbierała mokre poduszki, suszyła w młodym słońcu jak pokrzywy, zbierała myśli w tobołek i szła w nowy dzień. I tak było dobrze. Myśli poddawały się tej dyscyplinie, karne i wierne, robiły co chciała.
Potem przyszła jesień, słońce nie przychodziło co dnia, łzy nie wysychały, a pościel zaczynała lepić się od smutku, który przenikał ją coraz bardziej i bardziej, do szpiku kości. Zima zastała ją w rozsypce: białe kobierce śniegu, mroźne poematy, szklane malunki: nie interesowały jej wcale, jej dusza zapadła się głęboko, a w oczach pozostała pustka, której nie wypełniało już nic.
Czarny świat, czarne myśli, demony duszy wypełzły z najczarniejszych kątów, świat stał się nie do zniesienia.
I wtedy, w środku dnia, albo ciemnej nocy – zupełnie bez znaczenia – bo dzień był jak noc , a noc jak czarna czeluść, bez dna i barw, miała sen. W tym śnie kobieta o ramionach jak drzewne gałęzie, kobieta o ciele jak drzewny pień, wzywała ją do siebie i odganiała z ramion czarne ptaki. Jej siła była hipnotyzująca, jej oczy jak gwiazdy, stała po środku lasu, a ten rozstępował się przed nią, robił jej miejsce, w zupełnej ciszy lekko falował, wzywał ją – mamił, obiecywał.
Po raz pierwszy od tygodni wstała z łóżka.
Zgrabiałymi dłońmi wiązała buty, zapinała ciepły płaszcz i wchodziła w szary świt. Ludzie śpieszyli się jak zwykle, a ona szła wbrew tłumowi, dalej i dalej, aż jej nogi poczuły krążącą szybciej krew, a policzki zapałały czerwienią.
Było cicho, jej stopy zostawiały ślady w mokrym śniegu, jej oddech burzył milczenie. Ptaki smutku, onieśmielone, zostały z tyłu. Kiedy doszła do sadzawki, tej na której jako dziecko puszczała kaczki – na brzegu, u wrót lasu, zobaczyła ją. Mandragorę, drzewną laleczkę.
Wzięła ją lekko w ramiona, otuliła materiałem, rozejrzała się wokół i zaczęła biec. Z każdym krokiem gubiła po kawałku: smutki, zgryzoty, balast słów jak ołów, demony i demonki, chochliki złych myśli. Biegła przed siebie, aż dotarła do domu.
Otworzyła okna, zebrała śmieci, zapaliła światła. Podarła najlepszą bluzkę, otuliła laleczkę. Położyła ją w cieple, potarła dłonią, ucałowała. Zaparzyła herbatę, pozwoliła by parzyła jej usta. Umyła włosy, otuliła miękkim ręcznikiem, usiadła w fotelu. Nim zdołała zebrać myśli, zasnęła. We śnie drzewne laleczki tańczyły w wiosennym słońcu, a demony i cienie pryskały jak mydlane bańki.
Ranek otulił ją mgłą. Z każdym dniem czuła jak wracają jej siły. Wiosną, poszła do ogrodu tuż za oknem, otuliła laleczkę czarną ziemią i pozwoliła jej rosnąć, a ta latem wypuściła zielone liście, jagody jak małe czarne perły, zapachniała tajemnicą i dzikością.
Kiedy czasami, świeżym świtem zdawało jej się, że smutek wraca, biegła do ogrodu, pocierała dłońmi czarną ziemię, wąchała liście i coś cicho szeptała.
Takie jak ona nie boją się piekła, bo zaznały go w sobie.
Takie jak ona wierzą, że będzie lepiej, że dusza zna rozwiązanie, że w snach przychodzi do nas wiedza starsza niż ziemia, która nas nosi.
Takie jak ona palili na stosie. Nie bójcie się ich, nie drżyjcie.
Jestem jedną z nich.
_________________
Tę bajkę – nie bajkę i 50 innych, znajdziesz w mojej książce “Bajki o życiu”. Książka dostępna jest w wersji tradycyjnej (papier) oraz ebook:
Aby obejrzeć “Bajki” na scenie zajrzyj tutaj:
2 komentarze
Piękne!
napisał: chuda25 2012/05/31 09:48:20
Widziałam dziś Panią w DDTVN i stąd moja wizyta :). Jestem zachwycona, bajka przepiękna, świetnie napisana:). Wzruszyłam się… Tala
napisał: Gość: sawickan@gmail.com, dynamic-78-8-213-32.ssp.dialog.net.pl 2012/06/01 14:46:57
Pozdrawiam i zapraszam częściej:)