Myśląc o strategii radzenia sobie z kryzysową sytuacją, sprawdzałam różne źródła. Zanim jednak przejdę dalej, muszę powiedzieć Ci jedną, bardzo istotną rzecz. Nie jestem fanką recept. Pisałam o tym wiele razy, że jeśli coś jest dla wszystkich, to prawdopodobnie nie sprawdzi się u nikogo. Nie ma całkowicie uniwersalnych rozwiązań. Są takie, które mogą być pewnym kompromisem między tym, co szyte na miarę, a tym, co jest jak szafka z Ikei, która (teoretycznie) pasuje każdemu.
Istnieją za to pewne dość uniwersalne prawdy, które wynikają z naszej ludzkiej konstrukcji, z naszej psychologii, wiedzy o rozwoju. Nie znaczą one (bynajmniej dla mnie), że od tych reguł nie ma wyjątków, ale mogą nam pomóc spojrzeć na siebie z lotu ptaka. Jedna z tych prawd dotyczy radzenia sobie z emocjami i rozwijania się – we wszystkich strefach życia – a więc tej rodzinnej, zawodowej czy fizycznej. Mówi ona, że…
Żeby się rozwijać, musimy poczuć się bezpiecznie
Jest to myśl, która pozornie stoi w totalnej sprzeczności z całą sytuacją kryzysu, a już z pewnością z filozofią, która każe nam się przede wszystkim zebrać w sobie (nawet, mówiąc brutalnie, wziąć się za mordę), zmobilizować, napiąć pięści, wszystkie myśli i ruszyć do przodu.
Żeby w pełni zrozumieć, o czym mówimy, musimy wyjaśnić jedną bardzo istotną rzecz. Ludziom wydaje się, że są w stanie kontrolować emocje. Nie jest to jednak prawda. To, co jesteśmy w stanie kontrolować, to reakcję na nie – ale samej emocji to nie zmienia. Jeśli więc czujemy przede wszystkim strach, boimy się o przyszłość, czujemy złość z powodu tego, co nas spotkało, to nie pomoże nam stwierdzenie, że czucie tego nie ma sensu.
Dlaczego tak jest? Nie jesteśmy w stanie kontrolować tego, co czujemy, bo emocje wyprzedzają myślenie. Długo sądzono, że jest odwrotnie. Dziś wiadomo, że impulsy, które odpowiadają za czucie, znacznie wyprzedzają jakiekolwiek analizy i reakcje. Możesz kontrolować ekspresję tego, co się w tobie dzieje, ale powtórzę raz jeszcze: to niewiele zmienia. Może za to poważnie zaszkodzić. Trzymane w karbach smutek, radość, nadzieja, zazdrość czy pożądanie – to mieszanka znacznie bardziej wybuchowa niż dynamit.
Ludzie w sytuacji zagrożenia, a taką sytuacją jest kryzys, reagują tak jak każe im autonomiczny układ nerwowy, a tego, wybacz, NIE JESTEŚ w stanie kontrolować. Możemy pracować nad odpornością na stres, możemy niczym komandosi ćwiczyć się w opanowywaniu strachu, ale tego, co w środku przeżywamy, zasadniczo nie zmieni to, że uznamy strach, lęk czy poczucie przytłoczenia za emocje bez sensu.
Aby w tej sytuacji znaleźć poczucie bezpieczeństwa i wyjść z emocjonalnego zamrożenia, trzeba się trochę napracować. Ale jest to praca, która ma sens.
Nie wiń siebie
Jednym z szalenie szkodliwych mitów o radzeniu sobie z trudnościami jest ten, który mówi, że wystarczy tylko postarać się bardziej, zmusić do czegoś, aby poczuć się lepiej i przez kryzys przejść suchą stopą. Za takim wierzeniem stoi ocena, że Ci, którym się to nie udaje, są z pewnością leniwi, mało zmotywowani i w gruncie rzeczy… sami sobie winni. To bardzo, bardzo niesprawiedliwe i niezgodne z naszą wiedzą o człowieku oraz jego konstrukcji psychicznej.
Myślenie o sobie w takich kategoriach prowadzi co najwyżej do poczucia winy, wstydu, irytacji na siebie i przekonania, że coś ewidentnie jest z nami nie tak.
Jeśli więc jesteś teraz w rozedrganiu, stresie, pamiętaj – nie chodzi o to, by powiedzieć sobie: „Małgośka, weź się, do cholery, w garść. Zrób coś ze sobą”. Możesz tak zrobić, ale jeśli to ma działać na dłuższą metę, musisz zadbać o swoje emocje, swoje samopoczucie i przede wszystkim o to, aby poczuć się osobą zaopiekowaną i przynajmniej odrobinę bezpieczną. Inaczej nic z tego nie wyjdzie.
Skrzydła rosną po drodze
Być może powiesz, że nie ma możliwości, aby w tej sytuacji poczuć się bezpiecznie, że po prostu nie ma opcji, żeby sobie z tym poradzić, bo najpierw trzeba znaleźć jakieś rozwiązanie problemu, a tego, przynajmniej na teraz, nie ma.
Problem w tym, że szukanie rozwiązań w stanie totalnego napięcia jest jak wciskanie guzików na konsoli samolotu na oślep. W coś trafisz. Nikt nie wie w co. Czy to się może skończyć dobrze? Teoretycznie tak. Czy szanse na powodzenie są duże? Raczej nie. Lepiej zainwestować tę chwilę w „ogarnięcie” siebie, swojego stanu, niż dać się ponieść panice.
W tym stanie warto pamiętać jeszcze o dwóch rzeczach:
- To nie jest robota do wykonania na raz. Prawdopodobnie w kryzysie będziesz musiała/musiał, dbać o swoje samopoczucie i poczucie bezpieczeństwa CODZIENNIE – jak Syzyf, pracując dzień za dniem nad tym, aby ten statek nie szedł na dno. To nie jest tak, że raz zrobione będzie zrobionym na zawsze, tę mrzonkę możesz od razu porzucić.
- Poczucie bezpieczeństwa nie będzie pełne i bezwarunkowe. To nie będzie bezchmurne niebo. Ludzie, aby czuć się bezpiecznie albo w miarę bezpiecznie, potrzebują różnych rzeczy, obecnych w różnym stopniu, z różnym nasileniem. Jeśli Twój poziom lęku jest bardzo wysoki, to może na początek wystarczy, że nie zatoniesz, że wyjdziesz z tego poczucia zupełnego osaczenia. Bezpiecznym można się czuć na 100%, na 10% albo wcale. Jeśli punkt wyjścia to te „prawie nic”, nie oczekuj od razu, że w ciągu tygodnia czy dwóch dojdziesz do 97%.
Przeczytałam kiedyś takie piękne zdanie, że skrzydła rosną nam po drodze – i tak faktycznie jest. Jeśli decydujemy się pracować nad poczuciem własnego bezpieczeństwa, okazuje się, że wzmacnia się nasza umiejętność dostrzegania pozytywów, że nasze wieczne zamartwianie się można jakoś zahamować, że racjonalne argumenty zaczynają tłumić uczucie wszechogarniającej paniki.
To pomaga, bardzo. Ale nie spodziewaj się cudów, a już na pewno nie z dnia na dzień.
Ten tekst pochodzi z mojej książki, “Manufaktura Radości”. Jeśli potrzebujesz przeczytać więcej o poczuciu bezpieczeństwa, o radzeniu sobie z emocjami, nie tylko w kontekście kryzysu, znajdziesz ją TUTAJ.
1 komentarz
Naprawdę fajny i ciekawy blog! Dziękuję i na pewno tu jeszcze zagladnę 😉