Pisząc “Manufakturę w czasach kryzysu”, wysłuchałam wielu historii. Uświadomiły mi one jak bardzo życie wielu ludzi zmieniła tegoroczna pandemia. Z jakim impetem poukładany świat rozleciał się w kawałki i jak trudno prawdopodobnie, będzie go pozbierać. Wiele z tych historii to jednak opowieści pełne nadziei bo tą, warto mieć zawsze. Dziś mam dla Was taką historię i bardzo intymny obraz podróży przez 100 dni tej dziwnej, zupełnie innej wiosny.
Życie nie znosi próżni. Życie jest podróżą. Jest też zmianą, co podkreślałam wiele razy na łamach tego bloga. W tym roku musieliśmy się zmierzyć z naszą niechęcią do zmian i to w wielu wypadkach była brutalna konfrontacja.
Zapraszam Was do Krakowa, gdzie mieszka i pracuje Magda Brhel. W swoich wspomnieniach z tego surrealistycznego czasu, napisała między innymi, że znalazła sposób na przetrwanie chaosu, a były nim rytm dnia i kwiaty. Oraz zdrowy rozsądek – ten który stał się papierkiem lakmusowym tych dni.
Publikuję tą historię, bo fantastycznie pokazuje, że nawet przez trudny czas, można przejść pięknie. Że odczuwając strach, obawy, lęk przed tym co nadejdzie, można jednak zachować uśmiech i wiarę w to, że jeszcze będzie przepięknie.
Gotowi? Wyruszamy!
Zamiast wstępu
Kraków, 18 czerwca 2020
Czwartek, kiedy odbieram frezje, tulipany albo piwonie od pana Andrzeja spod Kalwarii
Jutro na Rakowicach pogrzeb prof. Adama Wodnickiego.
- dzień od powrotu z Wenecji
Nazywam się Magdalena Brhel.
Jestem romanistką.
Jestem krakuską.
Jestem niezależną jednoosobową działalnością gospodarczą.
Nie pracuję w korpo.
Nie zatrudnia mnie koncern.
Od 20 lat pracuję jako francuskojęzyczny przewodnik po Krakowie.
Od 18 lat jako pilot zajmujący się francuskojęzycznymi gośćmi w całej Polsce i Europie.
Wbrew pozorom, to nie czas wakacji – lipiec i sierpień – jest dla mnie czasem wytężonej pracy, ale: marzec, kwiecień, maj, czerwiec, wrzesień i październik, grudzień.
Wstaję wtedy każdego dnia o świcie, biegnę na spotkanie z grupą albo turystami indywidualnymi, pracuję w trybie zwiedzanie 9-12h00 – obiad (tak, tak, po francusku) i kontynuacja 14h00-17h00, jakiś czas wolny albo jeszcze dodatkowe wyjaśnienia, koncert, kolacja albo wyjazdowa albo w domu z bliskimi.
Dzień za dniem.
Zazwyczaj ładuję baterie w listopadzie, a potem na przełomie lutego i marca, żeby mieć siłę, energię, świeże spojrzenie i wewnętrzną równowagę, bo praca z ludźmi niesie ze sobą mnóstwo emocji nie zawsze wyważonych: bo ktoś się spodziewał mniej wiatru, a ktoś inny chciał mniej bogate porcje, a jeszcze inny uważa, że łóżko małżeńskie powinno mieć 250×200, a nie tylko 200×200 – tak, te wszystkie rzeczy – choć to tylko maleńka próbka – pojawiają się pomiędzy Wawelem, Uniwersytetem a kościołem Mariackim.
Tak też było w tym roku, 29/02 pojechałam na ostatni wyjazd “przed” sezonem, ale sezonu w tym roku nie było.
Nie wiem, czy będzie.
Nie wiem, w jakiej formie go nie będzie.
Strona z dziennika
Kraków, 10 czerwca 2020
Tak mógłby zaczynać się każdy dzień w moim dzienniku – i tak się zaczyna.
4 marca, 98 dni temu, w godzinach wieczornych wysiadłam z samolotu na podkrakowskich Balicach, pojechałam taksówką do mojego francuskiego domu w centrum miasta i zaczęłam wdrażać w życie plan życia bez pracy i – zupełnie intuicyjne – przygotowanie do ogólnej kwarantanny, która została ogłoszona 9 dni później.
W Polsce życie toczyło się jeszcze wtedy normalnie, dochodziły do nas wieści o włoskiej krzywej niewypłaszczonej, ale wszystko było dość abstrakcyjne. Na następny dzień zrobiłam zakupy i żeby nikogo potencjalnie nie zarazić – myślałam głównie o Rodzicach – ograniczyłam kontakt do minimum. Zaczęłam obserwować znajomych. Obserwowałam reakcje, komentarze – niektórzy sobie pozwolili w tym czasie na zbyt wiele – i zachowania – swoje i innych. [Różnie reagujemy, bo jesteśmy różni. Nasza odporność – lub jej brak – też jest inna.] Bardzo szybko zrozumiałam, że miałam szczęście, bo czas w Wenecji pozwolił mi się psychicznie przygotować na to, co do nas miało dotrzeć szybciej niż myślałam. Widziałam puste ulice, słyszałam ciszę, nie spotykałam wielu osób podczas spacerów, miałam mnóstwo czasu na rozmowy ze sprzedawcami, uczestniczyłam na miejscu w ogłaszaniu kolejnych ograniczeń, pływałam pustymi tramwajami, chłonęłam czas bez presji i upajałam się spokojem. Dwa momenty zastanowienia – wirus nie jest wirtualny, wirus jest realny – pojawiły się w przestrzeniach sakralnych: w Santa Maria della Salute robiąc 827. zdjęcie zauważyłam brak wody święconej w kropielnicach. Zastanowiło mnie to. A w Santa Maria dell’Orto zobaczyłam plakat z prośbą Patriarchy Weneckiego o niegromadzenie s i zapewnienie o transmisji mszy niedzielnych z kolejnych bazylik. Informował, że wszystko będzie dostępne w internecie w czasie rzeczywistym, ale musi soę zorganizować. Ujęło mnie to.
Zabrzmi to może perwersyjnie, ale cieszyłam się z dodatkowych wolnych dni. Kraków powoli się wyciszał. I nagle, z dnia na dzień, rząd ogłosił kwarantannę. Panika w sklepach, organizowanie się, wyłączenia kolejnych branż i zapytania przychodzące od klientów z kraju na eF., a potem już tylko lawinowe anulacje.
Znalazłam sposób na przetrwanie chaosu: rytm dnia i kwiaty. I zdrowy rozsądek – on był moim papierkiem lakmusowym. Było kilka mniej lub bardziej trafionych spotkań w świecie wirtualnym, były spacery w świecie rzeczywistym kontestowane przez mniej lub bardziej światłych znajomych. Codziennie na FB i na Instagramie zamieszczałam zdjęcia kwiatów zakupionych w zaprzyjaźnionej kwiaciarni na mojej ulicy – w pierwszych dniach dostarczanych do domu, potem już odbieranych osobiście – patrzyłam, jak spokojnie rosły, jak rozkwitały kompletnie nic sobie nie robiąc z chaosu za oknem. Potem w kilka osób uratowaliśmy ogrodnika, który najpierw dostarczył nam tulipany, a potem drugi ogrodnik zaczął dostarczać frezje – polubiłam ich zapach. Białe, które stały przez 12. czasem 13. dni na moim biurku i cieszyły od rana.
Właściwie wszystkie czynności zaczęły przypominać rytuały: długo celebrowane śniadanie, książki, które wreszcie miały mój czas, dziennik i biblioteka!… W międzyczasie przyjechała długo wyczekiwana biblioteka i mogłam na spokojnie poukładać książki po mojemu – kolorami. Ogromną radość sprawiło mi uczenie francuskiego – moją pierwszą uczennicą została Kornelia z Wysp Książęcych, a wtorkowe i piątkowe poranki stały się przez półtora miesiąca naszym wspólnym czasem. Jaka to radość, kiedy dostałam od niej pierwsze wypracowanie!…
Momenty…
Z momentów, które zostaną ze mną na długo i które tworzą dzisiaj serię slajdów barwnego filmu…
… slajd pierwszy, to spokojny, uśpiony, cichy, szepczący Kraków – moje miasto rodzinne, które wiele osób nazywało “dziwnym” albo “smutnym”.
Po mojemu nie było ani dziwne ani smutne – było inne i chłonęłam tę inność całą sobą.
Nigdy przedtem nie zwracałam tak szczegółowej uwagi na portale, na boniowania, na ogrodzenia, na proporcje i na harmonię.
… slajd drugi, to czwartkowa kawa pod Wieżą Ratuszową.
Pusty Rynek, Róża z Podgórza, termos, kawa z kardamonem, trufle pomarańczowe z Francji i szelest sunących rowerów po płycie Rynku.
Siedziałyśmy, nic się nie działo – zanim to było modne.
Dziękuję Ci za “ocean wolnego czasu”!…
… slajd trzeci, to Wawelska Magnolia Wspaniała.
Byłam, widziałam, podziwiałam.
… slajd czwarty, to tort urodzinowy z Kasią z Michałowic na Wzgórzu Wawelskim.
Dzień wcześniej, w Wielkanoc, Dzwon Zygmunt n zabrzmiał – to było naprawdę niecodzienne – przecież bił zawsze!
Na następny dzień siedziałyśmy w pełnym słońcu o poranku degustując urodzinowe łakocie i życząc najlepszości jednemu z jej synów.
… slajd piąty, to Papa i Maman.
Pierogi ruskie mojej Maman zostawiane na wycieraczce.
Merlot wenecki od Papy w koszyku na święta do pary z Muscatem.
Dziękuję Wam za troskę i za miłość – wiem, że dopóki jesteście, to nie zginę ani z głodu ani z pragnienia!…
… slajd szósty: ja, mój rower i naręcza kwiatów w czwartkowe poranki.
… slajd siódmy: karty pocztowe pisane do dalekich i do bliskich.
Większa część nie dotarła do adresatów zagubiona przez Pocztę Polską; część dotarła, najmniejsza część z tych dostarczonych znalazła słowa i mi odpisała, a ja jestem im wdzięczna.
Katarzynie z Prądnika dziękuję za mądre nieustające wsparcie – doceniam.
… slajd ósmy – jak chanukija kompletny: w pewien czwartek telefon od Joanny z Krowodrzy – masz wolne dwa dni? To świetnie, to moi rodzice po Ciebie przyjadą i Cię przywiozą do nas w góry.
Niezapomniany weekend, a nawet dwa, pod Jordanowem: ptaki, zsiadłe mleko i nauczyli mnie pić – o zgrozo! – piwo.
… slajd dziewiąty – jak pomocnik do chanukiji: sobotni poranek i bajki czytane przez telefon.
Na samo wspomnienie uśmiecham się szeroko – to było takie czułe – dziękuję, Pani Profesor!…
Tych slajdów jest sporo.
Mam, co wspominać.
Bez lamentowania, narzekania na nadmiar pracy albo na jej niedomiar.
Brałam życie, jakim było.
Żyłam tam i wtedy.
Żyję tu i teraz.
W najbliższą sobotę, w 108. dniu powrotu z Wenecji, będę oprowadzać grupę krakowskich prawników – dziękuję Ewie z Krowodrzy za wędkę – doceniam i wielbię koncept!…
Wczoraj przyszło potwierdzenie francuskojęzycznej grupy lipcowej.
W 128. dniu powrotu z Wenecji przyleci moja długo wyczekiwana grupa i będę pracować przez sześć dni – jak dawniej.
W tzw. międzyczasie – czasie między posiłkami i lekturami – rozwożę na czerwonej Vespie kwiaty z zaprzyjaźnionych kwiaciarni.
Zachowanie kontaktów międzyludzkich gwarantowane!
I jakże potrzebne!…
Uczę francuskiego – bardzo to polubiłam i zdałam sobie sprawę, że po 20. latach bycia przewodnikiem francuskojęzycznym po Krakowie spełniam moje marzenie z lat licealnych o byciu nauczycielką francuskiego.
W czasie pandemii, na początku maju, świętowałam 20-lecie mojej pracy zawodowej – mocno to przeżyłam, bo mój ulubiony zawód z dnia na dzień przestał istnieć: wystarczyło zamknąć granice, Wzgórze Wawelskie, kilka muzeów i profesja zawodowego przewodnika została zmieciona przez niewidzialnego – co nie znaczy, że nieistniejącego – wirusa. Potrzeba było ogromnej pracy, by to przetrwać – jestem wciąż zachwycona swoją postawą, choć nie wiem, co będzie dalej, bo turystyka pierwsza dostała pandemiczny strzał i ostatnia się z niego podniesie, choć w kompletnie innej formie.
A formy tej formy jeszcze nie znam.
Idę w nieznane.
Myślcie ciepło.
Magdalena Brhel
guide officiel de Cracovie
Formalnie
Jeśli planujecie w te wakacje wycieczkę do Krakowa, odezwijcie się do Magdy :). Oprowadzi nie tylko wielką grupę i opowie co wie – a wie bardzo dużo :). Kraków z Magdą jest inny i magiczny. Wiem, bo byłam.
Magda zaprasza też na lekcje francuskiego, w Krakowie i on line.
Magdę znajdziecie na Instagramie – https://www.instagram.com/magdalenabrhel/?hl=pl
A TU strona- http://www.cracovieenligne.pl
Magda dziękuję! <3
***********************
Jakie są Twoje wspomnienia z tego czasu? Może chcesz się nimi podzielić? Co pozwoliło Ci przetrwać? Co trzymało Cię na powierzchni? Jakie są Twoje doświadczenia? Możesz się nimi podzielić w komentarzu, albo napisać do mnie!
O kryzysie i o tym, jak go przetrwać, przeczytasz także w mojej książce:
1 komentarz
Dobry wieczór zainspirowały mnie przemyślenia Magdy. Każdy inaczej odbierał ten czas pandemii.
Chętnie podzielę się “moją” pandemią