Dziś krótko, ale bardzo z trzewi, bo tam często mieszka najważniejsza prawda. O czuciu i o tym, że to co inni mówią nam o tym jak powiniśmy pewne rzeczy przeżywać, jakie emocje i w jaki sposób wyrażać, jaka powinna być ich amplituda, natężenie, czas trwania, to najczęściej informacja o nich samych i o dwóch rzeczach: o tym jak bardzo oni NIE DAJĄ sobie prawa do wyrażania siebie i o tym, jak im z naszym wyrażaniem niewygodnie. Dobrze jednak pamiętać o jednym: nie żyjemy po to by spełniać cudze oczekiwania, a droga w kierunku próby sprostania oczekiwaniom wszystkich jest drogą prosto w przepaść.
No i czego tak histeryzujesz?!
No już nie przesadzaj!
Wyolbrzymiasz!
Są gorsze tragedie!
Ty to zawsze robisz z igły widły!
Drama queen!
Wariatka! Furiatka! Panikara!
Zajęłabyś się czymś pożytecznym!
Żeby ludzie tylko takie problemy jak Ty mieli!
Już Ci się w dupie poprzewracało, żeby takie rzeczy przeżywać, za robotę byś się wzięła!
Już nie bądź taka wrażliwa!
Jesteś przewrażliwiona!
O patrzcie jaki delikatny!
Już Cię chyba tak nie boli!
Jak mnie bolało to … co Ty wiesz o bólu, złamanym sercu, rozczarowaniu.
No już weź nie przeżywaj!
Depresji się jej zachciało, dzisiaj Ci ludzie tacy słabi!
To tylko kilka zdań, które napisałam z marszu, które mają na celu po pierwsze zamknięcie nam ust, zamknięcie na czucie i pozbycie się “problemu”, którym są uczucia, których towarzysz nie potrafi znieść. To zdania cenzuralne, bo przecież ta komunikacja odbywa się często bez pardonu, dużo mniej delikatnie, a osoby które czują nazywane są mięczakami, słabeuszami, czy o wiele gorzej.
Zawstydzanie z powodu wrażliwości, z powodu tego, że mówimy o swoim czuciu, że okazujemy czasem nie tylko siłę, ale i słabość ma się świetnie. I dotyczy tak dorosłych jak i dzieci. Kobiet, ale i mężczyzn, którym bardzo często prawa do czucia odmawia się jeszcze bardziej!
I nie, nie piszę tutaj o tym, żeby lamentować z powodu złamanego paznokcia, ryski na zderzaku czy wyolbrzymiać problemiki wielkości główki od szpilki, bo moje doświadczenie jest takie, że większość osób wcale tego nie robi – ale o tym, że prawdziwe uczucia powinny być wyrażane w sposób autentyczny, a nie wiecznie cenzurowane tym, że komuś z nimi, z nami jest niewygodnie czy że ktoś nas z tego powodu wyśmieje czy skrytykuje.
Nie daj sobie mówić co i jak masz czuć!
Opublikowałam ostatnio na FB stary tekst o gniewie i stała się rzecz przedziwna, której wcale się nie spodziewałam. Wywołał on gniew – właśnie w kobietach – i wiele pouczeń na temat tego co, jak i w jaki sposób wolno przeżywać. “Dno i wodorosty ten tekst” – napisała mi jedna pani. Kolejna pouczała o tym, że przeżywam film, którego fabułę powinnam znać i robię z igły widły, wreszcie, że nie mam prawa mówić tak o filmie w kontekście gniewu bo to zubaża przeżycia artystyczne (sic!).
Nie piszę o tym aby karmić internetowe dramy, dlatego ograniczam się tylko do tych dwóch przykładów, ale świetnie pokazują one to jak ciągle wiele osób próbuje nas cenzurować, pionizować i przywoływać do porządku, z jaką werwą i zapałem próbujemy cenzurować innych ludzi tam, gdzie nam niewygodnie.
Uczucia są po coś. Emocje są po coś. Mówią ważna prawdę o naszych potrzebach, naszych granicach. Nie ma jednego prawidłowego sposobu przeżywania rzeczy. Nie ma jednej metody na gniew, strach, rozczarowanie, nie ma jednej właściwej interpretacji. Słuchając takich zdań jak wyżej przypomina mi się lekcja polskiego z liceum, na której analizowaliśmy wiersz i sytuacja, w której nauczycielka wyśmiała moją interpretacje i moje czucie bo “autorowi nie o to chodziło i nie taka jest prawidłowa interpretacja tego utworu”. Pamiętam swój wstyd i złość. I dziś, po wielu latach nie daję się już zawstydzać, nie daję już sobie mówić co i jak mam czuć. Możesz się ze mną nie zgadzać, możesz interpretować po swojemu, ale nie mów mi czy mnie boli za mało czy za bardzo, nie oceniaj moich emocji i mojego postrzegania świata!
I do tego samego Ciebie namawiam.
Ludzie, którzy mają problem z uczuciami sami nie dają sobie do nich prawa
Uwaga, tu warto wyjaśnić jeszcze jedną rzecz. Nie piszę tego, aby kogoś atakować, aby namawiać do tego byśmy wchodzili w niepotrzebne konflikty, ale po to, by lepiej zrozumieć, skąd takie zachowania jak opisane wyżej się biorą.
Najczęściej prawda o ludziach, którzy mają problem z uczuciami innych, którzy piętnują słabość, mówią o mięczakach, pierdołach, przewrażliwieniu, jest taka, że to osoby, które same nie dają sobie prawa do przeżywania emocji. Dlaczego? Bo najcześciej były dziećmi, którym nikt tego prawa nie dawał, albo wręcz za emocje, za czucie karał.
Większość z nas pochodzi z rodzin dysfunkcyjnych. Niesiemy rany swoich rodziców i przodków. Wiele osób nieświadomie powtarza schematy postępowania, w których została wychowana. Dla nich strategią przetrwania będzie “nie czuć nic”, zamrozić się na czucie. Te osoby nie są często w stanie nawet patrzeć na to jak inni wyrażają uczucia, bo to otwiera w nich ogromną, jątrzącą się ranę. Nie mogą słuchać płaczu dziecka, nie są w stanie wytrzymać przy rozpaczającej osobie – muszą wyjść, coś zrobić, uciec, zaradzić albo właśnie zdewaluować.
Jest jeszcze druga grupa, które po prostu z mniejszą lub większą premedytacją zaprzecza uczuciom innych osób, bo w ten sposób może łatwiej realizować swoje interesy, dbać o swoje potrzeby. Jeśli w relacji jeden z partnerów nazwie drugiego histerykiem, powie że przesadza, że nie ma prawa się tak czuć, to najcześciej chodzi o to, że to czucie konfrontuje drugą osobę z ważną potrzebą w relacji i powiedzenie ” weź wyluzuj”, może zepchnąć ten problem z pola widzenia i wtedy przynajmniej na jakiś czas, nie trzeba się nim zajmować.
Czuj jak czujesz!
Na koniec zostały mi do poruszenia jeszcze dwie kwestie. Pierwsza dotyczy tego, że intensywne czucie, przeżycie emocji, które do nas przychodzą, pozwala im po prostu odejść, przepracować w sobie ważne tematy i że intensywność tych doświadczeń bywa najczęściej bardzo dobrą strategią na to, żeby z problemem rozprawić się raz a dobrze.
Kiedy poczujesz gniew, wyrazisz go, on odejdzie.
Podobnie smutek, rozczarowanie.
Złamane serce będzie bolało krócej, jeśli dasz sobie prawo je poczuć i zajmiesz się raną, a nie wyjdziesz do niego z pozycji “to mnie nie obchodzi, won z tym, niczego nie będę przeżywać”. Będziesz i tak, tylko inaczej.
Wypłacz, wykrzycz, daj sobie prawo i potem pójdź dalej. To nie jest objaw słabości, ale odwagi!
Przykład? Proszę bardzo. Bohater mojej powieści, do lektury której bardzo Cię zachęcam, ma w swoim życiu traumatyczną historię, której nigdy do końca nie przerobił. Przeżył wypadek, w którym zginęła jego matka i mimo, że minęło wiele lat, a on sam jest dorosłym mężczyzną, to każde nagłe zdarzenie, wywołuje w nim lawinową reakcję, która wręcz zwala go z nóg. Zupełnie inaczej jest w przypadku mojej bohaterki, która przeżywa wszystko może intensywnie, może czasem z przesadą, ale po tej chwili, w której daje emocjom wybrzmieć, zyskuje spokój, jasny ogląd. Czucie prowadzi ją do lepszych decyzji, do większego zrozumienia siebie, wreszcie do tego, żeby łączyć je z rozumem – bo przecież nie z samego czucia się składamy. Nataniel przy Julii wiele nauczy się o czuciu i wreszcie przejdzie też pewną przemianę. Ale o tym musicie już sami przeczytać:)
Czucie nie jest naszym wrogiem! Naprawdę!
Czucie jest zdrowe
I ostatnia kwestia to skutki braku czucia, braku wyrażania emocji czy ich wiecznego kontrolowania, cenzurowania. Skutkiem są choroby ciała – bardzo często choroby autoimmunologiczne. Dotyczą one w 80 % kobiet, bo to kobiety najczęściej mają poważne problemy z wyrażaniem gniewu, złości, są przesadnie miłe, próbują zadowolić wszystkich. To wywołuje przeważnie przewlekły stres.
W pewnym eksperymencie poddano badaniom psychologicznym kobiety czekające na biopsję podejrzanej onkologicznie zmiany w piersi – pisze Gabor Mate, kanadyjski lekarz, autor wielu książek, które bardzo wam polecam. Na podstawie samych testów naukowcy byli w stanie niemal ze stuprocentową pewnością określić, które z pacjentek odbiorą diagnozę nowotworu złośliwego. To prawie zawsze są osoby ponadprzeciętnie empatyczne i odpowiedzialne, które przedkładają potrzeby innych nad swoje. W moim przekonaniu, ale też w świetle badań, których wyniki przytaczam w książkach, wiele innych chorób również ma podłoże psychologiczne: zespół przewlekłego zmęczenia, migrena, twardzina układowa, toczeń rumieniowaty, wrzodziejące zapalenie jelita grubego, stwardnienie rozsiane, stwardnienie zanikowe boczne. Czynnikiem ryzyka jest przewlekły stres. Sam w sobie nie jest zjawiskiem negatywnym: gdy życie jest zagrożone, pojawia się silny stres, podnosi się poziom kortyzolu i adrenaliny. To zwykła reakcja obronna organizmu, dzięki której możemy rzucić się do ucieczki lub walczyć o życie. Hormony dają nam wtedy konieczną do nadzwyczajnego działania energię. Ale co, jeśli twoje życie nie jest zagrożone, a tym stresujesz się tygodniami, miesiącami, latami? Twój układ odpornościowy zostaje osłabiony, bo jest trwale wyczerpany. Nie ma sił, by się bronić.”
Podobnie jest z depresją, która wydaje się być kolejną cywilizacyjną plagą. Ludzie, kto®zy na nią chorują, często byli silni, wytrzymywali za długo. Kiedyś więc przychodzi do nich taki moment, kiedy nie mogą już dłużej wytrzymać. I lepiej na tem moment z czuciem nie czekać.
To bardzo szeroki temat, na zupełnie inny artykuł, ale pamiętaj: to, że czujesz, że wyrażasz emocje, pozwala Ci zdrowiej i bardziej świadomie przeżywać życie, jest także podstawowym czynnikiem psychicznego zdrowia.
I na koniec: nie dawajmy się zawstydzać z powodu tego, że czujemy. Nie zawstydzajmy naszych dzieci, nie wyśmiewajmy ich uczuć tylko dlatego, że ich nie rozumiemy. To są kompetencje, których naprawdę można się nauczyć. I nawet jeśli nikt nas nie nauczył w dzieciństwie, warto się tematowi przyjrzeć, nawet po 50, 60, czy 70 roku życia. Dla zdrowia swojego i innych.
*****
A po więcej emocji zapraszam Cię tutaj!