“Bajki są po to by usypiać dzieci i budzić dorosłych” – mówił Jorge Bucay, argentyński terapeuta Gestalt i miał rację. Indianie wierzą, że opowieści są jak lekarstwo, a szamani, że nie ma przypadków i pojawiają się zawsze wtedy, kiedy są potrzebne. Jeśli dodatkowo uwierzyć w zdanie, że nauczyciel pojawia się zawsze dopiero wtedy, kiedy uczeń jest gotów, to nie można tu mówić o jakimkolwiek zbiegu okoliczności. Posłuchaj tej opowieści i weź sobie z niej to, czego potrzebujesz.
Razu pewnego żył chłopiec, który mieszkał nad brzegiem zimnego morza. Przesiadywał w porcie, robił kaczki płaskim kamieniem, wpatrywał się w horyzont i słuchał rybaków, którzy opowiadali o znojnym życiu.
– Nie ma ryb, znów nie ma ryb – mówili najczęściej. Rzucali przy tym kilka słów, których chłopiec wolał nie słuchać i spluwali przez ramię.
Chłopiec dorósł i tak jak oni, zaczął wypływać w morze. Ponieważ wychowała go głównie samotność, nie lubił tłumów, drażniły go dysputy i gawędy pomagiera, pływał więc sam, daleko od głównych łowisk. Łowił najpierw ciszę, która otulała go jak ciepły szal, a potem zapuszczał sieci. Siedział patrząc w horyzont i myśląc o życiu, samotności i o tym co go czeka kiedy okaże się, że pewnego dnia ryby faktycznie znikną.
– Nie ma ryb – powtarzał za tymi z portu. To co złowił starczało ledwie na przeżycie, nie wymieniał sieci, nie naprawiał łodzi, kiedy zdarły mu się buty, zamiast kupić nowe łatał te, które miał. Głodny nie chodził, ale o obfitości nie mogło być mowy. Myślał, że tak musi być, że przyjdzie mu spędzić życie jak tym z portu – że kiedyś tak jak oni, usiądzie na nabrzeżu, splunie przez ramię i powie: “Nie ma ryb”.
To co nas niesie, to marzenia
Ale marzenia mają to do siebie, że są silniejsze niż zwątpienie. Czasem karmi je nadzieja, czasem zasila młodzieńcza odwaga, a czasem po prostu upór, który nigdy nie umiera i może się narodzić wszędzie: pod pokładem, na twardej ziemi i w złamanym sercu.
Nasz bohater wypływał więc ciągle dalej i dalej. Starzy rybacy kpili z niego i ostrzegali, że kiedyś nie wróci do portu na czas i jego stara licha łódź pójdzie na dno z jednym mocniejszym podmuchem wiatru. Pewnego razu prawdziwy lęk zajrzał mu w oczy, a śmierć siadła na burcie. Wydawało mu się nawet że ją widzi w zarysie wściekłych fal, z którymi walczył w amoku, myśląc tylko o tym, że musi to przetrwać.
Sztorm zastał go mile morskie od portu. Oniemiały i przerażony zrozumiał wreszcie, że nie może nic zrobić i że nawigacja, próby wiosłowania na nic się zdadzą i tylko pozbawiają go sił. Siedział więc i ociekał wodą, patrząc w rozszalałe ze złości morze. Jeśli mam umrzeć – niech tak będzie powiedział. Wtedy morze, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczęło się uspokajać, a on dopłynął do brzegu resztką sił i bez grama nadziei. Zarzucił cumę, położył się pod pokładem, zdjął buty, mokre szmaty, które kleiły mu się do karku i zapadł w ciemny, lepki sen.
Nad ranem zdawało mu się, że łódź zerwała się z uwięzi i wypłynęła na głębokie wody. W panice wybiegł na pokład. Sztorm minął, noc była jasna, niebo spokojne. Zdumiony ujrzał, że morze porusza się i pulsuje życiem. Pod lustrem wody, snuły się miliony ryb. Pływały i skrzyły się w księżycowym blasku. Były jak klejnoty: błyszczące, niewielkie, mrowiły się w ilości, której za dnia nigdy nie widział i która zdawała mu się być tylko snem. Wiedziony instynktem odwiązał cumy i wypłynął łagodnie na pełne morze. Ryby nie uciekały przed nim, obserwował zdumiony jak rozstępują się przed jego łodzią, jak zbierają się w grupy i tańczą pod powierzchnią wody. Tej nocy zarzucił sieci i złowił więcej, niż był w stanie załadować na pokład.
Po sztormie
Nie zaznał więcej niedostatku, a i praca przestała być dla niego harówką. Wypływał na połów tylko w noc po sztormie. W pogodne dni siedział na brzegu, strugał ryby z kawałków miękkiego drewna i rozdawał je okolicznym dzieciom.
Inni rybacy śmiali się z niego, wytykali palcami, traktowali jak szaleńca, ale wkrótce sami zaczęli brać z niego przykład. Nocne połowy zapewniły byt wszystkim mieszkańcom portu. Nikt już nie mówił, że nie ma ryb, nikt nie pluł przez ramię i nie złorzeczył morzu. Odtąd nikomu niczego nie brakowało.
Po latach ludzie odeszli do miasta i nad brzegiem morza została tylko garstka, a wiatr hulał po plażach i świstał w starych, porzuconych sieciach. Ale mądrość nie odeszła. Ona brzęczała w uszach przechodniów, wchodziła do koszyków spacerowiczów, błyszczała w kamieniach polerowanych przez cierpliwe morze. Wystarczyło słuchać, by odczytać jej słowa. Wystarczyło mieć uszy otwarte, a serce puste, a zamieszkiwała w nim nadzieja i wiara, że życie jest hojne, ludzie dobrzy, a ryb dla wszystkich wystarczy.
Niektórzy powiedzą Ci, że to tylko bajka, a ja Ci powiem, że to samo życie. Zanim jednak wypłyniesz na morze, sprawdź w co wierzysz.
3 komentarze
Amen!
wystarczy:)
przepiekne, powiedziala wypelniona 🙂